Rozdział 12.

Justin odsunął moje uspokajające dłonie, zastraszony stanowczo zaciskał swoje zęby.

- Justin, ja... - Sięgnęłam, by dotknąć go ponownie, jednak on wyciągnął swoją drżącą rękę, by powstrzymać mnie przed podejściem do niego jeszcze bliżej.

- Nie, przestań. Nie powinno cię tu być. - Wysyczał, rzucając mi onieśmielające spojrzenie, które od razu spowodowało, że podniosłam się z podłogi i zamiast tego usiadłam na rogu jego łóżka. Byłam kompletnie zmieszana, tym, co się działo, ale nie miałam zamiaru się bać i tak łatwo go tutaj zostawić samego.

- Co miałeś na myśli, gdy powiedziałeś to o moim ojcu? On ci tego nie zrobił... prawda?

Justin skrzywił się i zmarszczył nos z powodu mojego pytania. - To cię już dłużej nie dotyczy.

Pokręciłam głową w niedowierzaniu. Coś było zdecydowanie nie tak. Zrozumiałabym, gdyby Justin był w idealnym stanie, wkurzając się na mnie, że włamałam się i weszłam do jego przyczepy, każąc mi wyjść, jeśli wszystko byłoby w porządku - ale nie było. To wyglądało jakby jego odpowiedzi były gdzieś zapisane. Tak jakby mówił wszystkie te rzeczy, choć tak naprawdę nie chciał ich mówić.

- Wszystko, co odnosi się do czynów mojego ojca, zdecydowanie mnie dotyczy, Justin. - Odpowiedziałam pewna siebie, nie pragnąc niczego więcej, jak móc zetrzeć zaschniętą krew z jego twarzy. - Czy to on ci to zrobił?

Justin przyłożył swoje ramiona do piersi, obracając swoje ciało na bok, tak że oparł się o ścianę, plecami do mnie. Dojrzale Justin, bardzo dojrzale.

- Wiesz, że to, że się ode mnie odwróciłeś, nie spowoduje, że sobie pójdę... albo przestanę zadawać pytania. - Nie wiedziałam dlaczego, ale stawałam się coraz bardziej zmartwiona Justinem niż zakłopotana, dlaczego miał tą całą krew i siniaki. Zachowywał się, tak zimno, jak wtedy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz - tak jakbyśmy nagle znowu stali się dla siebie obcymi ludźmi.

- Powinnaś mnie posłuchać. - Prawie wywarczał, zaciskając pieści, ciągle odwrócony tyłem. - Może to chociaż raz w twoim życiu, będzie trzymało cię z dala od tych cholernych problemów.

- To nie ty... - Westchnęłam, wstając z łóżka, ignorując jego komentarz. Zaczęłam chodzić dookoła po pokoju, starając się zrozumieć, co się mogło zdarzyć i czy mój ojciec naprawdę był temu winny. Nie widziałam go i nie słyszałam żadnych wieści od niego, od czasu tej sytuacji w domu, tego wieczora, gdy Justin ostrzegł go, żeby trzymał się od nas z daleka. Moje kroki musiały zirytować Justina, gdyż odwrócił się, jego wcześniej bolesne, a teraz rozwścieczone spojrzenie spoczęło na mnie.

- Wynoś się, Sutton. Poważnie.

Położyłam obie dłonie na biodrach, mocno stając na ziemi. - Dlaczego? Daj mi jeden dobry powód, dla którego miałbym wyjść.

Justin wywrócił swoimi oczami, pochylając się na ścianę w klęsce. Tak właśnie myślałam.

- Posłuchaj, nie mam siły, żeby się z tobą kłócić. - Wymamrotał, jego oczy ciągle były zamknięte.

- Więc, nie rób tego...

Trzask zamykanym drzwi od samochodu spowodował, że oboje podskoczyliśmy i wpatrywaliśmy się w drzwi od przyczepy. Dźwięk zdecydowanie dochodził z podwórka. Justin chrząknął w panice, jego teraz przerażone oczy spoczęły na mnie. Zmarszczyłam się, a moje serce zaczęło przyspieszać w mojej piersi, chyba zaczynałam pojmować, co się zaraz zdarzy. Nigdy nie widziałam Justina tak nerwowego czy przestraszonego.

- Sutton, zamknij drzwi.

Nie wahałam się. Nie miałam pojęcia, dlaczego musiałam tak szybko zamknąć drzwi i w jakim celu mam to zrobić, ale podbiegłam do drzwi i natychmiast przekręciłam kluczyk. Zaczynało do mnie dochodzić, że Justin kazał mi odejść, nie dlatego, że nie chciał mnie tutaj, ale dlatego, że coś złego miało się zaraz wydarzyć. Może to samo coś, co spowodowało, że jego twarz jest w takim stanie, jakim jest.

- Właź pod łóżko! - Wyszeptał Justin, maniakalnie wskazując na swoje łóżko. Bezpiecznie wsadziłam kluczyk w moje spocone spodnie z porannego biegu i spełniłam rozkaz Justina, wślizgując się pod jego łóżko. Przycisnęłam swoje ucho do twardego drewna, ciągle będąc w stanie widzieć Justina.

Justin przycisnął swój zakrwawiony palec wskazujący do ust, jako sygnał, bym pozostała cicho. Dźwięk obracanego klucza w zamku frontowych drzwi pojawił się zaraz potem. Przygryzłam wargę, by powstrzymać chęć krzyczenia ze strachu.

Drzwi kliknęły, otwierając się i posyłając echo przez wypełnioną ciszą przyczepę. Uważnie obserwowałam Justina. Mrugał wolno, jakby jego powieki były wykonane z ołowiu, zbyt ciężkie dla niego, by mógł trzymać je otwarte. W dodatku, jego pierś unosiła się i opadała w szaleńczym tempie. Niemniej jednak, próbował wyglądać na spokojnego, gdy drzwi przyczepy trzasnęły, tak mocno, że wysłały wibrację przez całą podłogę i doszły do mojego ciała.

Stuk, stuk, stuk.

Usłyszałam głośne odgłosy kroków, przybliżające się i narastające z każdą sekundą. Oczy Justina od razy stały się lodowate, gdy popatrzył na osobę, która nad nim górowała. Zezowałam spod łóżka, zauważając ogromne, czarne, niechlujne buty. Rozpoznałabym je wszędzie.

- Ty bezużyteczna kupo gówna. - Wymruczał z niesmakiem mój ojciec, spluwając prosto na Justina. Zacisnęłam mocno usta z przerażenia. Miałam nadzieję, że to jednak nie będzie on, to musi być jakiś nocny koszmar. A ja mogę obudzić się z niego w każdej minucie. Nie potrzebowałam kolejnego powodu by go nienawidzić albo jeszcze gorzej, by się go bać. Niestety - to nie był żaden koszmar.

- Leżysz tutaj tak przez cały dzień, chłopaku?

Justin zwężył oczy, zaciskając swoje zęby jeszcze mocniej, zanim odpowiedział. - Tak, zastanawiam się dlaczego. Jeśli kogoś pobijesz na kwaśne jabłko, zabierzesz całe jedzenie z jego domu i naćpiesz czymś, co spowoduje, że będzie nieprzytomny przez jakiś dwanaście godzin? Nie oczekuj od tego kogoś, by ruszył się gdziekolwiek.

Oczywiście to była odpowiedź, której mój ojciec nie chciał usłyszeć, bo od razu rzucił się na Justina, chwytając go za kołnierz. Agresywnie przyszpilił go do ściany, teraz mogłam również zobaczyć brudną, woskowaną twarz mojego ojca. Wyglądał jak psychopata, który uciekł z przytułku, nie wypominając - był kompletnie przerażający.

- Chcesz dostać jeszcze więcej ciosów, chłopaku? Dalej kłap tą swoją jadaczką i obiecuję ci, że zostaniesz nagrodzony jeszcze większym bólem. - Wyszczerzył się, odsłaniając obrzydliwy żółty osad na swoich zębach.

- Zrób to, po co miałbym niby żyć? - Wyzywał Justin, unosząc swoje brwi. Uśmiech moje ojca rozszerzył się jeszcze bardziej. Z prędkością światła, kolano mojego ojca zatopiło się w brzuchu Justina, a on upadł na kolana przed nim. Justin wykrzywił swoją twarz w bólu, wypuszczając z siebie agonalny jęk.

- Nie wiem, co moja córka widzi w takim słabym, żałosnym śmieciu, który tylko marnuje przestrzeń, jak ty. - Mój ojciec kontynuował kpienie z Justina, krążąc wokół niego, jak rekin, zanim zaatakuje swoją ofiarę. - Tak przy okazji, moja córka ciągle do ciebie pisze i wydzwania. - Pokazał telefon Justina w swoich rękach, wyciągając go z kieszeni swojej kurtki. - Ale już niedługo przestanie i kiedy to zrobi, nie będziesz miał już żadnego powodu by zostać tym w mieście.

- Zawsze będzie tu mój brat. - Rzucił Justin, skupiając swoje spojrzenie na moim ojcu. - Skąd możesz wiedzieć, że nie domyśli się twojego "przebiegłego" planu pozbycia się mnie? Albo Sutton to zrobi? - Zauważyłam, jak oczy Justina przesunęły się pod łóżko, tam gdzie leżałam, jednak nie patrzył prosto na mnie, tak by trzymać mnie z dala od wzroku mojego ojca.

Ojciec ponownie zaśmiał się opętańczo, siadając na rogu łóżka Justina. Sprężyny jęknęły głośno pod nim, z powodu ciężaru, jaki spowodował, powodując tym, że szybko zaczerpnęłam powietrze. Jego nogi były zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy i silny zapach alkoholu otoczył mnie z powodu jego ruchu. Ciągle pił, dobrze było zobaczyć, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią.

- Liczysz na to, że twój brat cię uratuje, huh? Poziom inteligencji tego dzieciaka to 9 albo jeszcze mniej. Co do Sutton, jeśli prawidłowo wykonałeś swoją robotę z zerwaniem z nią, nie będzie tutaj węszyć, ale nie martw się - już i tak cię nie chce.

Zacisnęłam szczękę, robiąc co w mojej mocy, by ignorować chęć wstania spod tego łóżka i powiedzeniu mojemu ojca, jak bardzo się mylił. Nigdy nie mogłabym przestać kochać Justina, nawet jeśli to on nie chciał mieć już ze mną nic wspólnego. Mówią, że każda miłość umiera po wielu latach i nawet jeśli to prawda, to i tak nic nie powstrzyma mnie od troszczenia się o niego przez resztę moje życia. Jednak mój ojciec, nie był zdolny do doświadczenia prawdziwej miłości i dlatego nie rozumiał uczucia, jakie dzieliłam z Justinem.

- Ona mnie kocha. - Odgryzł się pewny siebie Justin, nawet z ogromnym bólem i pozbawiony sił, walczył. - Ona ze mnie nie zrezygnuje.

- Zrobi to, z czasem. Szczególnie, gdy opuścisz miasto bez żadnego słowa. To ją zdruzgocze.

- Dlaczego to robisz? - Szorstko powiedział Justin, podnosząc się z podłogi. Mojemu ojcu oczywiście się to nie spodobało, więc wstał tak szybko, jak zrobił to Justin. Możliwie, że chodziło o to, że Justin będzie w dominującej pozycji co do mojego ojca, który siedziałby na łóżku, a tego mój ojciec nienawidził. Zawsze był najważniejszym, narcystycznym, wszystko kontrolującym świrem.

- Bardzo dobrze wiesz, dlaczego to robię. - Warknął, nachylając się bliżej Justina.

- Tak, masz rację, bardzo dobrze to wiem. - Zaczął bawić się Justin, co spowodowało, że zaczęłam go przeklinać. Jeśli dalej będzie tak pyskował mojemu tacie, on jeszcze bardziej go skrzywdzi, a ja nie chciałam, żeby tego doświadczał, pod żadnym pozorem. Oczywiście, Justin był małym, upartym gównem, więc kontynuował. - Myślę, że to dlatego, że jesteś zazdrosny. Po tym, jak Sutton dowiedziała się prawdy o tym, co zrobiłeś mojej mamie i jak rozwaliłeś moją rodzinę, nie była nawet w stanie oddychać tym samym powietrzem, co ty.

- Zamknij mordę skurwysynu! - Mój ojciec podniósł swój głos, powodując tym pojawienie się gęsiej skórki na mojej skórze. Pokręciłam głowę, modląc się, by Justin po prostu przestał. I tak znaliśmy prawdę, a jedyne, co się dla mnie teraz liczyło to on, wydostający się z tego, cóż, żywy.

- Cała twoja rodzina nie może cię znieść. Mama Sutton nie chciała nawet być w tym samym mieście, co ty, a co do Alex i Sutton, one zachowują się, jakby nawet nie miały ojca. Nie żebym je potępiał za unikanie ciebie, to znaczy, kto chciałby mieć bezużytecznego, damskiego boksera i szumowinę jako tatę?

I wtedy mój ojciec zmienił się.

W szale rzucił się na Justina i pozwolił swojej ogromnej sile powędrować do głowy Justina, uderzając go z grzmotnięciem. Zakryłam dłonią swoją buzię, by uciszyć samą siebie przed krzyczeniem, gdy Justin z prędkością światła przeleciał przez pokój i uderzył w ścianę na przeciwko miejsca, gdzie wciąż leżałam. Bez życia osunął się na podłogę, jak jakiś worek ziemniaków, przeklinając pod nosem.

Jednak - to nie był koniec.

Szarpiąc go z powrotem w górę, ojciec zaczął wielokrotnie uderzać Justina w żołądek, tak agresywnie, że zauważyłam, że Justin zaczął pluć krwią, ciecz wyciekała z jego buzi, która była otwarta z cierpienia. Z każdym uderzeniem odzywał się mój ojciec. - To. Wszystko. Twoja. Wina. One. Odeszły. Przez. Ciebie. I. Wszystkie. Twoje. Kłamstwa. - Przyciskając go do podłogi, mój ojciec kopnął go jeszcze raz, okropny dźwięk przeszywający moje uszy potoczył się echem po całej przyczepie. Oczy Justina rozszerzyły się w czystych męczarniach, spotykając moje. Pojedyncza łza spłynęła po mojej twarzy, gdy bezgłośnie powiedziałam "przepraszam", moja twarz z każdą sekundą robiła się coraz bardziej blada.

Ostatnie uderzenie w żebra było tym, co spowodowało, że Justin zaczął trząść się w cierpieniu i męce, jego ciało potoczyło się o podłodze. Mój ojciec zachichotał do siebie, usatysfakcjonowany torturą wymierzoną chłopakowi swojej córki, nie zdając sobie nawet sprawy, że ona właśnie go obserwowała, przez ten cały czas.

- Masz trzy dni. Trzy dni, by wynieść się z miasta, albo dopomóż mi Bóg, nie zawaham się cię zabić. Nie będziesz z nikim rozmawiał, nie opuścisz tej przyczepy, dopóki nie będziesz gotowy by wyjechać stąd i już nigdy nie wracać i najważniejsze masz nikomu nie otwierać drzwi. Rozumiesz mnie?

- Rozumiem. - Wyszeptał Justin, jego łzawiące oczy cały czas wpatrywały się we mnie.

- Dobrze. - Marudził mój ojciec, wyciągając papierosa i podpalając go szybko. - Oh i żeby było jasne - twojej matce podobała się każda sekunda tego, co jej robiłem. I tak była - dziwką. - Usłyszałam jego kroki maszerujące do kuchni, gdzie usłyszałam, jakieś szumy, jakby szukał czegoś w szafce.

Przez cały ten czas, nie mogłam powstrzymać łez spływających po mojej twarzy, gdy patrzyłam na mojego połamanego i posiniaczonego Justina. Krew ciągle sączyła się z jego ust, tworząc kałużę na podłodze obok niego.

- Trzy dni skurwysynu. Trzy dni. - Zaśpiewał złowieszczo mój ojciec, zanim wyszedł. Gdy tylko klucz przekręcił się w zamku i usłyszałam dźwięk odpalanego silnika, wysunęłam się spod łóżka i poczołgałam się do Justina.

- Bardzo cię przepraszam, Justin. Tak bardzo cię przepraszam. - Kontynuowałam ciągłe powtarzanie przeprosin, gdy zaczęłam chodzić po pokoju, starając się zobaczyć, czy w tej przyczepie są jakieś leki. Niestety, każda szafka do której zaglądnęłam była kompletnie pusta. Urywając kawałek papieru toaletowego, uklękłam koło Justina, unosząc jego głowę na moje kolana. Delikatnie ocierałam i czyściłam z krwi jego usta i twarz, moje łzy spływały na jego czoło, gdy on cicho łkał w moje uda.

- Justin, muszę zadzwonić na pogotowie. Boże, musisz jechać do szpitala i policja musi się dowiedzieć, co się stało. Mój ojciec, on się z tego nie wywinie kochanie, obiecuję ci to. W sumie, zadzwonię do doktora Gublera sama, on jest z FBI i będzie wiedział, co robić. - Cały czas mamrotałam bez składu, kontynuując ocierać twarz Justina przez łzy.

-...Nie możesz... zadzwonić po karetkę. - Justin próbował dobierać słowa, widziałam, jak bardzo cierpiał, gdy słowa wypływały z jego ust.

- Justin, nie. Muszę to zrobić, z tego co wiem możesz mieć wewnętrzny krwotok i nie mogę już dłużej patrzeć na ciebie w takim stanie.

- Nawet... się... nie... waż. - Wydyszał ciężko, słabo chwytając moje ramę. Popatrzył na mnie, jego oczy błagały mnie, bym do nikogo nie dzwoniła.

- Dlaczego nie pozwalasz mi sobie pomóc? Pozwól mi chociaż zadzwonić do doktora Gublera, on nam pomoże. Będzie bardzo dobrze wiedział, jak poradzić sobie z tą sytuacją.

- To nie... nie można... tego naprawić... w normalny sposób. - Dyszał, zanim kontynuował. - Musisz... mnie tutaj zostawić.

- Nie ma kurwa mowy, że cię zostawię Justin, więc przestań. Dzwonię.

Chwyciłam swój telefon i delikatnie przeniosłam jego głowę z powrotem na podłogę.

- Sutton... przestań. Czyżbyś zapomniała... że to własnego ojca posyłasz za kraty.

- Nie mów mi tu teraz o moim ojcu Justin, po prostu przestań! - Zaczęłam wykręcać 911* na swoim telefonie, ignorując prośby Justina, bym pomogła mu wejść na łóżko. Nagle, powiedział coś, czego nie mogłam zignorować.

- Sutton... Peter. - Westchnął, czołgając się po podłodze w kierunku swojego łóżka.

- 911 co się dzieje? - Spytała kobieta po drugiej stronie lini, gdy odsunęłam telefon od twarzy. Czy on właśnie powiedział - Peter?

- O co ci chodzi?

- Mój stary przyjaciel, Peter. On nie jest martwy. Widziałam go, jak śledził mnie pewnego dnia, ale nie mogłem się do niego odezwać, bo wiedziałem, że twój ojciec mnie obserwuje.

- Halo, jest tam ktoś?

- Wiem, tak naprawdę sama z nim dzisiaj rozmawiałam. Był pewny, że go nie widziałeś. Co on niby może zrobić, żeby pomóc? - Wyszeptałam.

- Jest w kontakcie z Xavierem. Oni będą wiedzieć, co robić i zrobią o wiele mniej bałaganu niż gdybyśmy wciągnęli w to federalnych. - Przekonywał mnie Justin, a jego oczy błagały mnie, bym odłożyła telefon.

- Jeśli potrzebna jest jakaś forma pomocy, muszę usłyszeć, co się dzieje.

- Przepraszam, wykręciłam zły numer. - Poddałam się żądaniom Justina, odkładając telefon, zanim kobieta mogła zadać jeszcze więcej pytań. Pomogłam Justinowi wejść na łóżko, ubijając poduszki, tak by mógł leżeć lekko uniesiony. Skrzywił się, gdy dotknęłam go blisko jego żeber, powodując, że jeszcze bardziej się zaniepokoiłam, że naprawdę je złamał.

- Więc, co powinnam teraz zrobić?

- Znajdziesz Petera gdzieś w okolicach ulicy Avenue. Zauważyłem, że rozłożył tam obóz, za jakimś śmietnikiem w jednej z alejek. Po prostu powiedz mu, co się stało... nic więcej i nic mniej. Potem już powie ci co robić dalej. Rozumiesz? - Justin instruował mnie, cały czas jęcząc z bólu, wyginając swoją głowę na poduszce.

- Tak, rozumiem. Ale Justin, ty potrzebujesz pomocy lekarskiej. Dlaczego mam marnować czas, by znaleźć Petera, kiedy mogę zadzwonić do profesjonalnego prawnika, żeby sobie z tym poradził?

- Ten facet jest mi winny przysługę, za tę wyprawę dla Nicka i Liama. Tak bardzo, jak nienawidzę twojego ojca, to ciągle twój tato. Nie chcę, żeby go zamknęli za coś takiego.

Rozszerzyłam oczy w zaskoczeniu. Justin nie chciał, żeby zamknęli ojca za to? Właśnie cholernie go pobił i groził mu śmiercią, a Justin ciągle martwił się faktem, że to był mój tato? Wszystko, gdzie teraz byliśmy i tam gdzie stałam było we krwi. Nie chciałam mieć nic więcej do czynienia z tym mężczyzną, w moich oczach - zasługiwał za zgnicie w więziennej celi.

- Nie kłóć się ze mną więcej Sutton... proszę, po prostu jedź i znajdź Petera. - Wymamrotał Justin, jego oczy zaczęły się powoli zamykać z powodu ciągłego bólu, którego cały czas doświadczał.

- Okej. Znajdę Petera. - Uścisnęłam jego dłoń, całując go w czoło. Nie byłam pewna, na jakim poziomie naszego związku byliśmy, ale w tym momencie najmniej mnie to interesowało. Chciałam tylko, żeby cały ten ból zniknął.

- Sutton. - Zawołał słabo, zanim chociaż zrobiłam krok do drzwi. - Upewnij się, że nikt inny się w to nie wmiesza. Nikt inny nie może dowiedzieć się, co się dzisiaj wydarzyło. Jedyną osobą, której o tym powiesz jest Peter.

- Rozumiem. - Skinęłam głową, chwytając jedną z mokrych chusteczek, które zostawiłam na podłodze, by zmyć krew Justina z moich dłoni. - Trzymaj się, wrócę, jak najszybciej będę mogła.


Wyskakując z taksówki na ulicy Avenue, rzuciłam pieniądze kierowcy, mówiąc mu, że może zatrzymać resztę. Miasto było pełne ludzi, ulice były wypełnione krzątającymi się ludźmi z wielkimi, kolorowymi torbami na zakupy. Zauważyłam, że w centrum handlowym była wyprzedaż do 75%, która zachęcała wszystkich, a w szczególności zakupoholików, do dzisiejszych odwiedzin. Moje szczęście. Przepychałam się przez tłum ludzi, zostając popychana bardzo często przez niegrzeczny i samolubny tłum, klnący na mnie, gdy starałam się dostać do pierwszej alejki.

Szybko w nią skręciłam, wzdychając w uldze, że wydostałam się z tego szaleńczego tłumu. Otrzepując się, spoglądnęłam w dół wąskiej ścieżki, zauważając grupkę nastoletnich chłopaków wpatrujących się we mnie. Wyglądali na jakieś 13 lat, otoczeni jednym starszym chłopakiem, który wyglądał, jakby sprzedawał im papierosy. Zdecydowałam, że się odwrócę i z powrotem wrócę do tłumu z dwóch powodów.

1. W tej alejce nie było żadnych śmietników.
2. Nawet jeśli chłopcy mieli tylko 13 lat, ich spojrzenia były znaczące i wyglądali jakby byli w stanie napaść na mnie bardzo łatwo, tak wielką przewagą liczebną.

Ponownie wślizgując się w tłum ludzi, starałam się myśleć, gdzie znajdują się jeszcze jakieś alejki na Avenue. Wiedziałam, że było tu ich więcej niż tylko jedna, ale Avenue to była bardzo, bardzo długa ulica. Zostało tu jeszcze co najmniej z siedem alejek do przeszukania.

Cholera.

Z pełną parą wpadłam na kogoś, kto szedł w innym kierunku niż ja, jego dłonie złapały mnie, gdy zachwiałam się na piętach. Gdy zobaczyłam kto mnie złapał, poczułam, jak do mojego gardła podchodzi jedyna rzecz, która znajdowała się w moim żołądku, czyli kawa, którą piłam rano.

- Whoa, masz strasznie kościste łokcie, dzieciaku. -  Zażartował sobie lekko, patrząc na mnie, tłum ludzi otaczał nas z każdej strony, przepychając się koło nas. Nienawidziłam sposobu, w jaki nazywał mnie dzieciakiem. Przecież nie był wcale tak dużo starszy ode mnie.

- Przepraszam, nie patrzyłam, gdzie idę. Muszę iść. - Zmarszczyłam brwi, skinąwszy głową Greggowi i zaczynając z powrotem iść z tłumem. Na całe szczęście, wyglądało, że im dalej byłam od centrum, tym łatwiej było się przemieszczać.

- Nie tak szybko Rosegarden! - Gregg zawołał za mną, powodując tym, że chciałam sobie wydrapać oczy z frustracji. Czy on nie widział, że nie byłam w nastroju, by zatrzymywać się na jakieś "pogaduszki". - Znowu nie pojawiłaś się dzisiaj na pływaniu! - Okej, skreślmy to ostatnie zdanie. Nie byłam w nastroju, na coś co wyglądało bardziej na "wykład".

- Tak, nie było mnie od czwartku. - Wymamrotałam, stając na palach, by zobaczyć, czy dziura, która znajdowała się całkiem blisko nas była wystarczająco duża, by mogła być alejką, pomiędzy budynkami.

- Dlaczego? - Gregg praktycznie mnie przesłuchiwał, idąc za mną, jak jakiś zagubiony szczeniak, gdy w końcu moje oczy spoczęły na kolejnej alejce.

- Nie czułam się zbyt dobrze. A teraz, jeśli mi wybaczysz, mam coś do zrobienia. - Przyspieszyłam swoje tempo, modląc się, żeby się poddał i przestał mnie śledzić. Nie wiedziałam, że jego obsesja na moim punkcie dalej trwała.

- Posłuchaj, Sutton. Przepraszam, że zapisałem cię do drużyny. To oczywiste, że nie chcesz być jej częścią. Wypiszę twoje nazwisko z listy, jeśli to powoduje, że tak chorobliwie się martwisz.

Okręciłam się i wskazałam na niego palcem.

- Nie, to ty "posłuchaj" Gregg. Nie jestem chora, dlatego że martwię się, że zawiodę kogoś w  twojej małej, głupiej drużynie pływackiej. Tak poza tym ja się na to wcale nie pisałam! I bez względu na to, czy usuniesz z listy moje nazwisko czy nie i tak nie będę tam przychodzić. A teraz, zostaw mnie samą, spieszę się! - Krzyknęłam, uderzając swoimi włosami w jego twarz, gdy odwróciłam się i skierowałam się do drugiej alejki.

To było tutaj, widziałam niebieski śmietnik.

- Tak poza tym, dlaczego chodzisz tymi alejkami? - Spytał Gregg, nie zwracając uwagi na obelgi, które wykrzyczałam do niego dosłownie parę sekund temu.

Ile razy miałam mu jeszcze powtarzać, by zostawił mnie samą?

- Gregg, po prostu zostaw mnie samą. To nie jest twój interes. - Ostrzegłam.

- Robisz coś... dla niego, prawda? - Spytał ponownie Gregg, tym razem jego twarz wygięła się z obrzydzenia.

- Może tak, może nie. Nie ważne która odpowiedź jest dobra, to i tak ciągle nie dotyczy ciebie. - Odcięłam się, idąc w kierunku śmietnika.

Ku mojemu zaskoczeniu, była tam własnoręcznie zrobiona kołdra, butelka rumu, paczka kart i papierosów porozwalane po brukowanym chodniku, ale żadnego śladu Petera. Oczywiste było, że ciągle spędzał tu swój czas, w innym przypadku wziąłby swoją mikroskopijną własność ze sobą w podróż.

- Sutton, nie wiem w jakie gówno wciągnął cię tym razem, ale chyba najlepszym wyjściem będzie jak zawiozę cię teraz do domu. - Wymamrotał surowo Gregg zza moich pleców, jego oczy prześwietlały całą alejkę.

- To nie ty o tym zadecydujesz. Jednakże, jak już wspomniałeś o odwiezieniu do domu, może to ty powinieneś to zrobić. - Uśmiechnęłam się do niego z sarkazmem, szturchając go, by odszedł ode mnie. Mocny zapach jego perfum przyprawiał mnie o ból głowy.

- Nie, nie, nie ma mowy, że cię tu samą zostawię. To zbyt niebezpieczne.

O co chodziło z tymi facetami, którzy chcieli mnie zawinąć w bawełniany kokon, by cały czas mnie chronić? Nie potrzebowałam całodobowego ochroniarza na miłość boską.

- Tak naprawdę niebezpieczeństwo jest dla ciebie dobre, powoduje adrenalinę płynącą w twoim ciele. Wiesz co jeszcze jest dla ciebie dobre? Trzymanie z dala swojego nosa od spraw innych ludzi, zanim ktoś cię w niego walnie.

Zanim Gregg miał szansę odpowiedzieć, na przeciwko nas pojawiła się jakaś osoba, blokując nam wyjście z alejki.

*911 - numer alarmowy w USA.
______________________________________________________
Hejka ;*
No i jesteśmy! :) Boże, ojciec Sutton to jakiś psychopata...*ojcowie dziewczyn w ff są straszni!*
I jeszcze ten Gregg... Gosh, jak on mnie wkurza.
Jakby co, wiecie gdzie mnie znaleźć ;*
Miłego weekendu <3

#muchlove N.

20 komentarzy:

  1. jezus maria, zakochałam się w tym opowiadaniu.
    czekam na kolejny rozdział.
    co jak co ale nie lubię Gregga, a ten ojciec Sutton to na prawdę jakiś psychopata alkoholik.

    OdpowiedzUsuń
  2. zabiłabym własnoręcznie ojca sutton co za idiota !!!
    Czekam na nn <333

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku genialne ciekawe kto to podejrzewam, że Peter <3

    OdpowiedzUsuń
  4. uff przyanjmniej się spawy z Justinem wyjaśniły :D
    ale ten ojciec to jest straszny
    czekam na nn :D

    OdpowiedzUsuń
  5. świetnyyy ; ) czekam na kolejny ; )

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja kocham to opowiadanie!! Cudowne jest ;)) dziękuje za to że tlumaczysz :)) czekam do następnej soboty ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku hdhdjdidjd ojciec Sutton jest straszny ! Ugh nienawidzę go, najlepiej by było gdyby wylądował za kratkami albo wogóle zginął xd a Gregg jest taki wkurzajacy że jprdl! Serio haha Do następnego xx
    @himyliam

    OdpowiedzUsuń
  8. Boze czy oni beda mieli kiedys spokój? Kocham Cie bardzo i dziekuje! :) ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Popłakałam się, jak ojciec Sutton bił Justina :( czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  10. uzależniłam się od tego opowiadania, tyle się w nim dzieje, jest po prostu cudowne :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten kto sie na koniec pojawil to pewnie Peter, nie ? Czekam nn!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Myslalam ze zwymiotuje jak ojciec bil justina. Czyli to cale zerwanie bylo zaplanowane, bo inaczej ojciec sutton by zabil justina. Skad wgl on nagle sie dopierdolil do justina.
    A juz wszystko szlo w dobra strone... tylko zeby justinowi nic sie nie stalo przez ten krwotok wewnętrzny. Miejmy nadzieje ze na koncu to bedzie peter, a nie ojciec sutton. Wszystko by sie wtedy sperdolilo. A greg jest taki wkurwiajacy. Oni musza byc razem. Do następnego ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  13. jej ojciec <<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
    Płakałam czytając ten rozdział, jejku. chce juz następny! slakfhdskfhdskghsdiusd

    OdpowiedzUsuń
  14. Jejku czemu nie ma jeszcze 13 rozdziału? Czekam niecierpliwie

    OdpowiedzUsuń
  15. Omg czekam na kolejjny *-*

    OdpowiedzUsuń