Rozdział 30.

Ostrożnie podniosłam wzrok, moje oczy spotkały najdroższe, najlepiej wyglądające auto, jakie kiedykolwiek widziałam. W zasadzie, nie miałam zbyt dużej wiedzy, co do marek czy modeli aut, ale tego, że to właśnie Porsche zatrzymało się tuż przede mną, byłam jak najbardziej świadoma. Uszczypnęłam się szybko - zemdlałam na tym poboczu? Jeśli tak, to prawdopodobnie to był bardzo dobry moment, by się obudzić.

- Sutton?

Nie śniłam. Mogłam się była z łatwością domyślić, kto by jeździł takim autem po mieście i do kogo należał ten wyrafinowany, melodyczny głos z perfekcyjną dykcją. Popatrzyłam wgłąb auta, egoistyczny dupek, który omal mnie nie zabił, aka Kian, uśmiechnął się do mnie głupkowato. Oparłam się pokusie chwycenie z ziemi, jednego z kawałków szkła i przejechania nim po lakierze auta.

- Co ty tu robisz, szwendając się sama po ulicach?

- Czy to naprawdę twój interes co ja robię? - Rzuciłam, zwężając oczy z niesmakiem. Nie rozumiałam, dlaczego ten koleś tak dużo chciał o mnie wiedzieć. Nie mógł po prostu sobie pojechać i mnie zostawić?

Kian wyłączył silnik, z powrotem patrząc na mnie, tym swoim ciekawskim wzrokiem. - Nie, to nie mój biznes, a tym bardziej prywatnie nie interesuję się tym, co robisz w swoim wolnym czasie. - Popatrzył na mnie. Zachowywał się, jakby nawet sugerowanie mu, że był zainteresowany moim życiem, a przecież był nim zainteresowany, tak przy okazji, było jakimś przestępstwem. Jednakże, starałam się wyzbyć strachu z głosy, który zdradziłby mu, że boję się, że jego ogromne dłonie znowu zacisną się na mojej szyi. - Tak długo, jak jest pani bezpieczna, panienko Rosegarden. Poza tym, zapewne twój chłopak się martwi, dlaczego, jak już wspomniałem wcześniej, zataczasz się przy drodze? On się o ciebie martwi.

- A niby skąd wiesz, że się o mnie martwi? Albo, że jestem pijana? - I w tym ważnym momencie, czknęłam. Typowe.

- Udałem się na pogrzeb Gregga i rozmawiałem tam z nim. To znaczy, próbowałem, ale był za bardzo wkurzony. - Kian złączył swoje usta. - Tak naprawdę miałem nadzieję, że cię tam spotkam, by przeprosić cię za to, co zrobiłem tamtego dnia, jednakże, ku mojemu zdziwieniu nie pojawiłaś się. Dość dziwne, jeśli mogę dodać. Bo chłopak był przecież twoim dobrym przyjacielem, prawda?

- Spierdalaj. - Rzuciłam, odwracając się na pięcie. Zaczęłam iść wzdłuż ulicy, czując jak wszystko się we mnie gotuje. To nie było tak, że Kian mnie wkurzył, jednakże jego zachowanie odegrało w tym jakąś rolę. Większa część złości, która budowała się wewnątrz mnie, była właściwie skierowana prosto we mnie. Dlaczego ominęłam pogrzeb? Wszyscy liczyli na to, że tam będę, nawet Gregg. Ale nie, ja musiałam być egoistyczna i być najważniejsza tego dnia. Musiałam uciec i upić się, zamiast uczcić śmierć mojego przyjaciela - w dodatku, że był kimś więcej niż przyjacielem. Nie chciałam za bardzo wnikliwie przypatrywać się naszej relacji; to było zdecydowanie bardziej skomplikowane niż śmierć. SA miał rację. Ku mojemu przerażeniu, zaczynałam zachowywać się jak moja matka.

- Nie miałem zamiaru cię zasmucić, Sutton. Po prostu się zastanawiałem czy... Wiesz co? Nieważne. Nie będę zadawał więcej pytań. Przynajmniej pozwól mi się podwieźć do domu? - Silnik auta znowu zaryczał, jadąc koło mnie, dokładnie w takim samym tempie, w jakim szłam.

- Spadaj! - Rzuciłam, czując łzy winy, które zaczynały cisnąć się do moich oczu. Wina. Chyba zaraz zje mnie żywcem. Moje sumienie przechodziło przez bardzo wiele, ostatnimi czasy i byłam pewna, że zbyt długo tego nie wytrzymam.

- Sutton, proszę, wsiądziesz do auta? Niedługo będzie ciemno i nie chciałbym, żebyś ciągle błądziła po ulicach, kiedy już tak będzie.

Prychnęłam, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Oh, a w twoim aucie będę bardziej bezpieczna, prawda? Skąd mam wiedzieć, że znowu nie będziesz chciał mnie złapać i udusić na śmierć?

- Przepraszam cię za to, Sutton. Po prostu byłem zdenerwowany. Czasami pozwalam moim emocją i impulsowi wziąć nade mną górę. Mogę w pełni zrozumieć...

- Jak sobie chcesz. Wolę zaryzykować na ulicy niż u ciebie w aucie. - Przerwałam mu, podnosząc rękę, by go uciszyć. - Poradzę sobie. Po prostu zostaw mnie w spokoju.

Odwróciłam się i niezręcznie zaczęłam iść w innym kierunku. Przy moim piątym kroku, zamarłam. Zakapturzona postać.

SA stał w pewnej odległości ode mnie, jego postać malowała się na horyzoncie, gdzie na ciemnym niebie znajdowała się droga równolegle ustawiona do tej, na której stałam. Stał w miejscu, z którego przed chwilą przyszłam. Czy SA śledził mnie przez cały ten czas?

Bzzzt.

Gdybym był na twoim miejscu, wsiadłbym do samochodu. - SA

Uparcie pokręciłam swoją głową do telefonu, stanowczo stojąc na nogach. Miałam dość. Jedyne, co musiałam zrobić to podbiec tam i ściągnąć ten głupi kaptur. Wtedy, w końcu dowiedziałabym się, kim jest mój oprawca.

SA zaczął powoli iść w moją stronę, z każdym krokiem, pomniejszając odległość między nami. Z jakiegoś powodu, im bliżej była jego postać, tym bardziej moja pewność siebie topniała. Coś było nie tak. Po tych niekończących się torturach i sadystycznych grach, której towarzyszyły kompletna anonimowość, SA naprawdę miał zamiar poddać się aż tak łatwo?

Kulka, która o milimetry minęła moją głowę była prostą odpowiedzią, na pytanie, które sobie postawiłam. Schyliłam się, wypuszczając z siebie niesłyszalny krzyk.

Następnym razem, nie spudłuję. - SA

SA był zaledwie 15 metrów ode mnie, pistolet trzymał w swojej prawej ręce, odzianej w rękawiczkę. Lufa była skierowana prosto na mnie, a zakapturzona postać ciągle się zbliżała. Kpił sobie ze mnie. Alkohol dał mi zbyt dużo odwagi. Nie było możliwości, żebym zdemaskowała SA, dopóki sam nie będzie chciał być zdemaskowany. Jeśli nie będę grała w ich grę, nie będę miała drugiej szansy, nie będę miała nieograniczonej możliwości zaczęcia gry od ostatniego punktu. Umrę i tyle. Obróciłam się na pięcie, pędząc do auta Kiana, gorączkowo krzycząc jego imię. SA ciągle za mną podążał. W przeciągu jednego, delikatnego nacisnięcia spustu, kulka mogła przejść przez tył mojej głowy i roztrzaskać na kawałeczki moją czaszkę. Na całe szczęście, Kian usłyszał strzały i zatrzymał się z ciekawości, gdyż jego auto nie stało zbyt daleko. Szarpnęłam drzwi, praktycznie wpadając na siedzenie pasażera.

- Jedź! - Krzyknęłam, zbyt przerażona, by nawet myśleć o zapięciu pasów. Kian nie zadawał żadnych pytań, tak jak obiecał. Odwrócił wzrok od swojego lusterka wstecznego, patrząc na mnie, z powodu strachu słyszalnego w moim głosie, zanim z ogromną siłą nacisnął pedał gazu. Odjechaliśmy wzdłuż pustej drogi, a SA w końcu zniknął na horyzoncie.

Wydałam z siebie głęboki oddech ulgi, trzymając głowę w dłoniach. Ciągle byłam w tak ogromnym szoku, przez to, co się właśnie wydarzyło, że nie czułam niczego poza drżeniem. Moje całe ciało strasznie się trzęsło, a ja nie mogłam oddychać. Na początku myślałam, że Kian znowu próbuje mnie udusić, jednakże, gdy udało mi się położyć rękę na gardle, nie poczułam nic innego, tylko własną skórę. Kian jechał powoli, gdy w końcu uzyskaliśmy bezpieczną odległość od SA, jechał bardzo gładko i łagodnie przez miasto. Skupiłam się na budynkach i światłach latarni, próbując unormować swój oddech i przestać się trząść.

- Posłuchaj, nie wiem, co zrobić albo to, co się wydarzyło tam przed chwilą. - W końcu oznajmił Kian, patrząc na mnie w trosce. - Wiem, że to nie mój interes pytać, co się stało, ale chciałbym po prostu wiedzieć, czy wszystko w porządku.

Cóż, właśnie prawie mój mózg wyleciał z mojej czaszki, ale wiesz, wszystko jest w porządku, dzięki, że pytasz. Nawet mój sarkazm brzmiał jak wymuszony i słaby, więc zamiast tego, postanowiłam, że powiem prawdę.

- Nie jest w porządku. - Wymamrotałam, obejmując się ramionami. Czułam się, jakby cały alkohol wyparował z mojego ciała w tym właśnie momencie. Czułam się cholernie trzeźwa.

- Teraz wiem, czym jest ten błysk smutku i zastraszenia, który widzę, gdy za każdym razem popatrzę w twoje oczy.

- Posłuchaj, nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co dzisiaj widziałeś. Ty niczego nie rozumiesz.

Kian był cicho przez chwilę, na jego twarzy widziałam głęboką koncentrację. - Masz moje słowo, panienko Rosegarden. Jednakże, nie będę w stanie o tym zapomnieć. Nie jestem do końca pewien, dlaczego ktoś chciał wpakować ci kulkę w głowę, ale gdybym był na twoim miejscu, nie chodziłbym samemu po ulicach.

- Dzięki za radę. - Powiedziałam słabo, ulga spłynęła na mnie, gdy podjechaliśmy na parking na tyłach mojego bloku. Pomimo, że nie wiedziałam, skąd Kian wiedział, gdzie mieszkam, postanowiłam to przemilczeć. Nie byłam w nastroju, by pytać albo odpowiadać na jeszcze jakieś pytania, tego wieczora. Poza tym, czułam, jakby Kian po prostu wszystko wiedział.

- Wiem, że jesteś naprawdę roztrzęsiona i nie chcesz, bym zadawał kolejne pytania, ale po prostu muszę coś wiedzieć.

Ciemne oczy Kiana wpatrywały się w moje. Nie było w nich śladu empatii, tylko ogromne zainteresowanie, jak nigdy. Skinęłam.

- Czy twój chłopak wie, że ktoś na zewnątrz chce cię skrzywdzić?

- Wie. Najgorsze jest to, że sądzę, że ta osoba chce również skrzywdzić jego.

Kian nie miał już żadnych pytań i zamiast tego, siedzieliśmy w ciszy przez parę minut. Dziwne, ale dobrze się z nim czułam. Facet koło mnie, omal mnie nie udusił, a ja ciągle bardziej bałam się SA. To właśnie dowodziło, jak niebezpieczną osobą był. Oboje wzdrygnęliśmy się, gdy ktoś ostro zapukał w szybę. Justin otworzył drzwi po mojej stronie, wyciągając mnie z auta, prosto w swoje ramiona. Jego cudowny zapach, uczucie jego silnych ramion wokół mojego ciała, jego gorący oddech tuż przy moim uchu. Wtuliłam się w jego ramiona. W końcu czułam się bezpieczna. Czułam się, jakby nic nie mogłoby mi się stać, gdy byłam z Justinem. Wiedziałam, że to wcale nie było pewne, patrząc na to, że oboje byliśmy celami SA, ale w tym momencie zignorowałam to.

- Boże, wszędzie cię szukałem. - Powiedział, grubym, ochrypłym głosem. - Przestraszyłaś mnie na śmierć.

- Przepraszam. - Wydyszałam, wtulając swoją głowę w jego szyję. - Tak bardzo cię przepraszam.

- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś, by powiedzieć mi, że wszystko z nią w porządku? - Justin syknął nad moim ramieniem do Kiana, jego ciało nagle bardzo mocno się napięło.

- To nie jego wina, Justin. To skomplikowane. - Skoczyłam, by bronić Kiana. Ostatniej rzeczy, jakiej potrzebowałam to bójka pomiędzy tą dwójką. Nienawidziłam każdej sekundy mojego spaceru.

Justin prychnął na Kiana ze zdegustowaniem. - Prawie ją zabiłeś.

- Ale nie zabiłem, prawda? - Wystrzelił Kian, na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech. - Tym razem, przywiozłem ją prosto do ciebie. Ocaliłem jej życie.

- Co to znaczy, że ocalił ci życie? - Spytał mnie zdezorientowany Justin.

- SA próbował wpakować mi kulkę w głowę. - Powiedziałam spokojnie, tak jakbym mówiła o kłótni z kasjerką, która źle wydała mi resztę.

- Co do kurwy? - Justin położył swoje ręce na twarzy, przeżywając szok, nie dowierzając, przez co przeszłam. - Co się stało, co? - Nie potrafił nawet poprawnie się wysłowić. Po prostu ponownie przyciągnął mnie do siebie, przytulając jeszcze mocniej.

- Byłam głupia. Myślałam, że stawię mu czoła, jej, komukolwiek. - Wyszeptałam.

Kian wiedział, że od teraz była to nasza prywatna sprawa, więc zamknął drzwi pasażera i odjechał, bez żadnego słowa pożegnania.

- Mogłem cię stracić dzisiejszej nocy. - Justin chwycił moją twarz, składając delikatny pocałunek na moich ustach. - Moją najlepszą przyjaciółkę, miłość mojego życia, moją bratnią duszę.

- Już nigdy tak nie ucieknę, obiecuję.

- Nie, nawet kurwa nie spróbujesz. Scenariusze, które dzisiaj błądziły po mojej głowie...

- Kochanie, jestem tutaj, żywa. - Pocałowałam go, jego drżące usta były tuż koło moich. - Nie powinnam była być aż tak głupia. Upiłam się i po prostu czuję się beznadziejnie z powodu ominięcia pogrzebu Gregga.

- Nie martw się, Sutton. Ludzie zrozumieli. Po prostu wolałbym, żebyś pozwoliła mi być dzisiaj z tobą. Mógłbym być przy tobie, by cię wspierać.

- Cóż, oto jestem i naprawdę bardzo mi się przyda twoje wsparcie.



Później wieczorem, razem z Justinem, skuliłam się na sofie i oglądaliśmy telewizor. Kayla postanowiła dać nam trochę wolnego (jak miło z jej strony) i spędzała wieczór z Jaxonem. Zastanawiałam się, gdzie ta 'więź' zmierzała i czy, chcąc nie chcąc, Justin skończy z niechcianą szwagierką. Nie mogłam sobie wyobrazić Kayli będącej częścią naszej rodziny.

Nie zdałam sobie sprawy, że zadrżałam na tę myśl, dopóki Justin nie poruszył się pode mną. Podniósł swoją głowę, słodki podwójny podbródek uformował się na jego twarzy, gdy popatrzył na moją głową spoczywającą na jego piersi.

- Wszystko okej. - Zapewniłam go, całując bawełnianą koszulkę na jego torsie. Potarł moje ramię, przyciągając mnie bliżej do siebie. Uśmiechnęłam się do jego piersi, wszystkie obawy i doświadczenia dzisiejszego dnia odpłynęły w kontakcie z delikatnymi ruchami jego klatki piersiowej. Słyszałam jego słabe bicie serca, dobrze działający organ w środku jego cudownego ciała, które trzymało moją kotwicę przy życiu. Nie wiedziałam, co bym zrobiła bez wsparcia i miłości Justina albo gdzie bym teraz byłam, gdybym go nie poznała. Naprawdę był częścią mojego życia, która była niesamowicie wspaniała.

- Chce mi się spać, ale boję się, że jeśli to zrobię, nie będzie cię, gdy się obudzę. - Wymruczał Justin, wodząc opuszkami palców po moich plecach. Rysował wzory po moim ciele tylko wtedy, gdy nad czymś głęboko myślał albo wtedy, gdy coś powodowało, że się stresował. I znowu się pojawiło - uderzenie poczucia winy. Nie chciałam, żeby się martwił, że znowu zniknę bez żadnego ostrzeżenia albo że go zostawię, albo że nie można mi ufać, bo gdy jestem sama, potrafię robić głupie rzeczy.

- Justin, nie mam zamiaru znowu znikać, okej? Musisz odpocząć. - Usiadłam, patrząc w jego zmęczone oczy. - Ciągle tu będę, gdy się obudzisz.

- Nie możesz mi tego obiecać. Kto wie, co SA planuje teraz...

Uciszyłam go, wtulając swoją głowę w jego szyję. - Wszystko, co musisz robić, to trzymać mnie w swoim ramionach. Przy tobie będę bezpieczna. - Z tymi słowami, delikatnie zeszłam z niego, wyciągając do niego rękę, powiedziałam. - Chodźmy do łóżka.

Gdy już byliśmy w łóżku, Justin trzymał mnie w swoich ramionach, gdzie oboje pozwoliliśmy sobie na drzemkę, która ukoi nasze niespokojne myśli. Jednakże, nawet świątynia ramion Justina, nie uchroniła mnie przed koszmarami, które nawiedziły mój złamany, delikatny mały umysł.
____________________________________________
Cześć, cześć :)
Tak, jak obiecałam, jestem częściej! <3 Mam nadzieję, że już tak zostanie.
Oby Wam się podobało! :)

#muchlove N.

10 komentarzy:

  1. Już ledwo pamiętam co się działo w tych poprzednich rozdziałach.. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chce wiedzie kim jezt Sa xd czy to opowiadanie jest juz skonczone ?:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah każdy by chciał wiedzieć ;) Nie, opowiadanie ciągle się pisze ;)

      Usuń
  3. Jejku, tak dawno nie czytałam tego ff że trochę wypadłam z fabuły XD ale fajnie do niego wrócić ^^ rozdział genialny, ta akcja z SA >>> kurde XD ciekawe kim on do cholery jest?! Wielkie dzięki za to że się nie poddałaś i nadal tłumaczysz je <3
    @himyliam

    OdpowiedzUsuń
  4. swietnie jest wracac do tegeo opowiadania, czekam na kolejne<3

    OdpowiedzUsuń
  5. swietnie jest wracac do tego opowiadania, czekam na nastepny <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Dostaniemy w koncu rozdzial?

    OdpowiedzUsuń