Rozdział 31.

Zapewniłam, że zrobię, to co powiedział Gregg. Biegiem rzuciłam się przez las, tak szybko jak błyskawica, czasami próbując zrzucić wilgotne liście i mokry, czarny brud z moich gołych stóp. Gdzieś z tyłu głowy słyszałam zniechęcające mnie myśli, które stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze, im dalej biegłam. Każda wcześniejsza próba wydostania się z lasu kończyła się fiaskiem. Po prostu cały czas biegałam w kółko.

Dlatego właśnie byłam w kompletnym szoku, gdy moje stopy uderzyły w coś trwałego, chyba nawet nazwałabym to chodnikiem. Gorączkowo zaczęłam rozglądać się dookoła; stałam po środku bardzo długiej drogi. Była całkowicie pusta. Rozciągała się kilometrami w jedną i drugą stronę. Odetchnęłam z ulgą widząc, że nie ma w pobliżu niej, ani jednego grubego dębowego drzewa z nieprzyjemną ścieżką obok. Nagle z ciemnej, szarej chmury nade mną, zaczął padać deszcz, powodując, że krwawe strzępy moich matowych włosów przyległy do mojej twarzy. Trzęsąc się, próbowałam się ogrzać dłońmi, po szybkim namyśle postanowiłam iść wzdłuż drogi w celu znalezienia jakiegokolwiek schronienia.

Musiałam już tak iść ponad godzinę, chociaż przede mną ciągle rozciągły się kilometry drogi. Deszcza zamienił się w grad. Opadał na moją nagą skórę, jak ostre kawałki szkła, zadając ból nie do opisania. Upadłam na ziemię, pod ich ogromną siłą, zdzierając do krwi swoje kolana. Czy na końcu tej drogi było jakieś miasto czy po prostu zmierzałam donikąd? Nie chciałam już dłużej tkwić w tym miejscu. Byłam zdesperowana, by w końcu dotrzeć do jakieś cywilizacji. Musiałam komuś powiedzieć o tym, co widziałam w tym lesie. Musiałam kogoś poinformować o SA.

- Sutton! - Odwróciłam głowę na dźwięk czyjegoś głosu, wołającego moje imię. Justin stawiał czoła burzy, biegnąc w moim kierunku. Wyglądało, jakby dojście do mnie wyczerpało jakieś 98% pokładów jego energii.

- Justin! - Wydyszałam, wstając z ziemi i otaczając swoje ramiona wokół jego szyi. Moje oczy automatycznie zamknęły się na to uczucie, dzięki jego obecności czułam znajomą ulgę, która spłynęła na mnie.

- Musisz się stąd wydostać, Sutton. Oni są coraz bliżej. - Zażądał Justin, gładząc moją twarz. Pragnęłam jego dotyku, chciałam by ze mną został, by pomógł mi wrócić do domu, z dala od okropieństwa tego koszmaru. Zamiast tego, on wsadził swoje żylaste dłonie w kieszenie swoich jeansów.

- Kto się zbliża, Justin? Gdzie mam iść? Co mam robić? Nie idziesz ze mną? - Wyrzucałam z siebie wszystkie pytania, które przychodziły mi do głowy, błagając go, by dał mi jakieś konkretne informację, które pomogą mi uwolnić się od tego koszmaru.

Usta Justina otworzyły się. Oczekiwałam od niego jakieś odpowiedzi, ale zamiast kojących słów z jego ust wydobyła się strużka czerwonej cieczy. Moje już przerażone oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Justin patrzył na mnie z takim samym przerażeniem w oczach. Jednakże, to nie był szok. To było coś o wiele głębszego niż szok. Zdrada. Zastanawiałam się, w jaki sposób, go zdradziłam, ale nie zajęło mi zbyt dużo czasu, by zobaczyć, co najgorszego zrobiłam. Ostrożnie podążyłam za jego spojrzeniem, które spoczywało niżej, w przestrzeni, pomiędzy naszymi ciałami. W swojej zakrwawionej ręce ściskałam nóż rzeźnicki, ogromne ostrze tkwiło głęboko w brzuchu Justina. Ale to nie było wszystko. Odruchowo wyszarpnęłam nóż, tylko po to, by ponownie dźgnąć w dziurę w jego brzuchu, moje ręka i cała reszta mojego ciała zaczynała pokrywać się czerwoną substancją.

- Justin! - Zapłakałam, cała drżąc. Mój głos załamał się z bólu.

Próbował coś powiedzieć, ale każde słowo, które chciał powiedzieć było zastępowane kaszlem i kolejną dawką krwi. Upadł na ziemię, jego ciało natychmiast zrobiło się bezwładne. Życie wyciekało z jego ciała strużkami krwi, które formowały się w kałużę dookoła niego na samym środku drogi. Nóż wyślizgnął się z moich palców i upadł z metalicznym dźwiękiem. Łzy nie nadchodziły. Jakiekolwiek załamanie nigdy mnie nie pochłonęło. W tym momencie chciałam jedynie nucić pod nosem jakąś dziecięcą rymowankę, zastępując tym dźwięki deszczu, który właśnie zaczynał padać.

Nie wiem, jak długo tak stałam. Nie mogłam przestać "podziwiać" swojej pracy, czując zwycięstwo, z powodu Justina leżącego na ziemi tuż obok mnie. Nie potrafiłam kontrolować swoich czynów, swoich uczuć - swojego całego ciała. Czułam się, jakbym była opętana. Żeby było jeszcze gorzej, wyczuwałam sadystyczny uśmieszek przyklejony do mojej twarzy i nie ważne, jak bardzo chciałam go zwalczyć, wyglądał jakby był tam na stałe, jak jakiś tatuaż.

Dopiero dźwięk odbezpieczanej broni i zamykanych drzwi było kolejną rzeczą, którą usłyszałam. Teraz było już ciemno. Promienie reflektorów padały prosto na ciało mojego zmarłego chłopaka na przeciwko mnie.

- Odwróć się, powoli! - Ktoś zażądał przez megafon, a ja słyszałam, jak grupka ludzi powoli posuwa się w moim kierunku. Nie widziałam ich, ale wiedziałam, że otoczyli mnie gliniarze i jeśli zrobię jeden, nieostrożny ruch mogę skończyć z kulką w brzuchu. Krzyknęłam na siebie, by coś poczuć, by powiedzieć im, że to nie byłam ja, że nie miałam kontroli nad swoim ciałem i błagać o uniewinnienie.

Odwróciłam się. Uśmiech zniknął.

Policjanci i oficerowie FBI, wszyscy mieli swoje lufy skierowane prosto na mnie. Była ich co najmniej dziesiątka, może nawet więcej, ciemność, a jednoczesne oślepienie przez lampy aut nie pozwoliło mi stwierdzić, ile dokładnie było ludzi w drugich rzędach. Podniosłam ręce, tak jak nakazał mi mężczyzna w średnim wieku, który razem ze wsparciem, powoli do mnie podchodził. Kiedy już zakuto mnie w kajdanki, zaczęli prowadzić mnie do jednego z aut.

Wtedy, wszystko we mnie uderzyło, z ogromną siłą, jak rozpędzony pociąg. Praktycznie eksplodowałam.

- Nie chciałam go skrzywdzić... Ten nóż pojawił się znikąd; przysięgam, nie kontrolowałam siebie! Kolejną rzeczą, jaką pamiętam... Musicie mi uwierzyć, proszę! Powiedział mi, że nadchodzą jacyś ludzie... że oni nas zranią! Musicie iść do lasu i ich znaleźć! Oni skrzywdzili moich przyjaciół, ludzi, o których się troszczyłam. Gregga, Liama, Lolę - oni wszyscy zostali zamordowani przez SA... To był SA... - Byłam ciągnięta do samochodu, wyrywając się i krzycząc, starając się wszystko im wytłumaczyć. Ale oni nie chcieli mnie słuchać. Patrzyli na mnie, jakbym była szalona i wszystko zmyśliła.

- Więc, SA to zrobił? - Spytała oficer, ona była jedyną spośród osobą, która chciała mnie wysłuchać.

- TAK! - Wydyszałam z ulgą, że w końcu ktoś mnie słucha. - Musicie go znaleźć, Justin mnie ostrzegał! Oni nas ścigają...

Pani po prostu popatrzyła na mnie, na jej twarzy było widać mieszankę niedowierzania i zdegustowania.

Dosłyszałam, jakieś szepty dobiegające zza moich pleców. - Jak ona uciekła?- Spytał jeden z głosów. - Najwidoczniej, wszystko to zaplanowała, udało jej się uciec w nocy. Po drugie to stara placówka, powinno tam być więcej ochrony. - Odpowiedział drugi.

Ucieczka w nocy? Stara placówka? Ochrona? Byłam w tym lesie jakąś wieczność. Ale ważniejsze było to, co ja takiego zaplanowałam? Przecież nic nie planowałam.

- Myślisz, że zdaje sobie sprawę z tego, że zabiła wszystkich tych ludzi?

- Nie, na pewno nie. Według niej zrobił to SA. Doktorzy twierdzą, że ma rozdwojenie jaźni i że tak naprawdę to ona jest SA. Sądzą, że nie będzie w stanie zmierzyć się z prawdą. Specjalnie zaaranżowała to spotkanie ze swoich chłopakiem, to był jej jedyny odwiedzający. Biedny dzieciak. Ale teraz już na pewno nigdy nie wyjdzie z tego psychiatryka.

Popatrzyłam na swoje ciało, widząc tylko szpitalną piżamę i żadnych innych ciuchów, które miałam na sobie wcześniej. Biały materiał był upatrzony smugami czerwieni. Uciekłam z ośrodka psychiatrycznego. To ja byłam tym, kto mordował i odbierał niewinne życia. Planowałam swoje finalne morderstwo od bardzo dawna. To ja byłam SA.



Zaczerpnęłam głośno powietrze; kropelki potu formowały się na linii moich włosów. Podniosłam swoje zlane potem ciało z łóżka, siadając na jego krawędzi. Co do cholery jasnej się stało? Oddychałam powoli, starając się uspokoić i wyrównać swój oddech. Justin... Spojrzałam przez ramię, by zobaczyć, jak leniwie rozwalił się na swojej stronie łóżka. Jego usta były lekko otwarte, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm jego spokojnego snu. Byłam szczęśliwa, że w końcu porządnie odpoczywał - bardzo tego potrzebował. Miałam ogromną ochotę, by przytulić się do niego i położyć głowę na jego piersi, ale powstrzymałam się od przeszkadzania mu. Wolałam, żeby nie pytał mnie albo jeszcze gorzej, martwił się, o mój kolejny niepokojący koszmar. Ten był najbardziej żywym i najbardziej niepokojących i szczerze, byłam przestraszona, jak jasna cholera.

Na trzęsących się nogach poszłam przez ciemność do łazienki, zamykając cicho za sobą drzwi. Pomieszczenie rozświetliło się wraz z pstryknięciem włącznika, oślepiając moje nie przyzwyczajone oczy. Stanęłam na przeciwko lustra, przecierając ostatnie momenty snu z moich oczu, a potem przyjrzałam się sobie. Wyglądałam okropnie. Ciemne cienie pod moimi oczami stawały się coraz głębiej zakorzenione, że nawet najbardziej kryjący korektor na świecie nie byłby w stanie ich zakryć. Moje ciało również się zmieniało i na pewno nie były to zmiany na lepsze. W przeciągu ostatnich miesięcy zrobiłam się chorobliwie chuda, z powodu mojej okropnej diety i braku możliwości wygrania z nudnościami. Nawet, gdy zjadłam porządny posiłek, miałam ogromne trudności z utrzymaniem go w żołądku, z powodu ciągłego stresu. Podniosłam swoją bokserkę, by zobaczyć, jak bardzo moje kolce biodrowe stały się widoczne. Byłam potwornie chuda. Była to wina SA czy moja? Po tym koszmarze, nie miałam zielonego pojęcia. Może wina leżała po obu stronach. Może naprawdę miałam jakieś zachwiania osobowości. Może rzeczywiście byłam SA.

Pokręciłam głową z obrzydzeniem na mój jakikolwiek brak myślenia. To była całkowicie niedorzeczna teoria i wynikała tylko z braku prawidłowego odżywiania się i snu, w połączeniu z traumą i ogromnym stresem. Musiałam myśleć racjonalnie i nie pozwolić moim własnym obawom mnie zjeść, jeśli kiedykolwiek chciałam dowiedzieć się prawdy. Byłam pewna, że nikogo nie zabiłam i że SA naprawdę stara się podważyć moje zdrowie psychiczne. Nie mogłam pozwolić mu wygrać.

Włączyłam prysznic, pozbawiając się moim wilgotnych ubrań, rzucając je na podłogę. Gdy woda osiągnęła idealną temperaturę, stanęłam pod słuchawką prysznica, zamknęłam oczy, gdy woda weszła w kontakt z moją głową i resztą drżącego ciała. Starałam się skupić tylko na dotyku wody i dźwięku pompującego prysznica, to pomogło mi zagłuszyć moje ciemne myśli i pozostałości z koszmaru. Sięgnęłam po swój ulubiony szampon i wtarłam produkt w moje włosy, wdychając silny aromat wanilii i papai. Umyłam się również ogromną ilością żelu pod prysznic, wmasowując go w całe moje ciało. Kluczem całego zabiegu było niespieszenie się. Była prawdopodobnie jakaś śmieszna godzina poranna, ale ten prysznic, to było właśnie to, czego potrzebowałam, by zacząć dbać o siebie.

Po okołu dwudziestu minutach, w końcu zdobyłam się na odwagę, by wyjść i otulić się w świeży, puszysty ręcznik. Chciałam zostać pod prysznicem znacznie dłużej, ale wiedziałam, że nie mogę ukrywać się przed światem na zawsze. Poza tym, Justin prawdopodobnie zesrałby się w majtki, gdyby zobaczył rachunek za wodę. Nie potrzebował jeszcze więcej stresu i zmartwień, i szczerze to po prostu nie chciałam się z nim kłócić. Usłyszałam pukanie do drzwi, dźwięk ten od razu przywrócił mnie do rzeczywistości. Otworzyłam je powoli, Justin stał po drugiej stronie, jego orzechowe oczy były wypełnione zaciekawieniem. W każdej sekundzie mógł zbombardować mnie pytaniami, więc szybko przerwałam mu, żebym mogła tego uniknąć. Nie miałam żadnych przygotowanych odpowiedzi na pytania, które zakładałam, będzie chciał mi zadać.

- Przepraszam, jeśli cię obudziłam. - Wymamrotałam słabo, przytulając ręcznik bliżej mojej piersi.

- W porządku... co robisz? - Przeczesał rękoma swoje włosy, mówiąc to, przysunął się jeszcze bliżej mnie.

- Po prostu brałam sobie prysznic.

- O 4.30 rano?

- Tak, chciałam go wziąć. - Powiedziałam to tak, jakby to była oczywista rzecz. - Powinieneś wrócić do łóżka.

- Miałaś kolejny, prawda? - I poprzez "kolejny" oczywiście miał na myśli kolejny koszmar, który cholernie mnie przerażał, dlatego że był tak realistyczny. Miał rację.

Westchnęłam, przygryzając wargę; nie potrafiłam go oszukiwać, szczególnie wtedy, gdy zostałam tak rozchwiana przez moją podświadomość. Spodziewałam się, że w tym momencie, będę musiała zwierzyć mu się z każdego okropnego szczegółu, przeżywając te straszne wydarzenia na nowo. Wzięłam głęboki oddech, przygotowując się do powiedzenia mu wszystkiego, ale on uciszył mnie, zanim zdołałam wydobyć z siebie chociaż jedno słowo.

- Ubieraj się, chcę ci coś pokazać. - Zaczął krzątać się przy mojej szafie, rzucając mi bokserkę, sweter i jakieś spodnie od piżamy, w które szybko się przebrałam. Ten chłopak zawsze mnie zaskakiwał i nie sądziłam, że kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję.

Zanim nawet miałam szansę włożyć swoją rękę w drugi rękaw swetra, Justin złapał mnie i pociągnął za sobą, wychodząc z sypialni. Staraliśmy się być najciszej, jak tylko potrafiliśmy, pamiętając o śpiącej Kayli, zwiniętej na naszej kanapie, wymknęliśmy się przez drzwi. Gdy byliśmy na korytarzu, Justin poprowadził mnie do schodów, których nigdy wcześniej nie widziałam i zaczął po nich skakać, biorąc dwa schody na raz. Potknęłam się na paru pierwszych ze względu na prędkość, z jaką mnie ciągnął, moje mokre włosy uderzały mnie w twarz.

- Justin, zwolnij! - Wydyszałam z irytacją, uwalniając swoją dłoń z jego i zatrzymując się przy metalowej balustradzie.

- Już prawie jesteśmy, jeszcze tylko kilka stopni! - Zapewnił mnie, ciągle wspinając się w górę. Przewróciłam oczami i zmusiłam się do przejścia tych ostatnich kroków, mój urywany oddech odbijał się od jednej ściany do drugiej. Lepiej, żeby to było tego warte.

Patrzyłam, jak Justin położył swoje ręce na metalowy uchwyt, uderzając z całej siły w drzwi, pchając je. Niechętnie i z cichym skrzypnięciem drzwi otworzyły się, chłodny powiew przeniknął przez szparę. Justin ułożył i ustawił tak klika cegieł między drzwiami, a framugą, aby utrzymać drzwi uchylone, kiwając na mnie, bym poszła za nim i wyszła na dach.



Staliśmy na dachu naszego budynku, pod nami rozciągał się uderzający widok na miasto oświetlone milionami świateł. Pasek słońca pojawiał się na horyzoncie, rzucając światło na smog, który formował się nad niższymi budynkami.

- Chodź, usiądziemy tam. - Justin wskazał w kierunku położonego na platformie kamienia, jego ręka ponownie znalazła drogę do mojej. Nasze palce splotły się razem, gdy usiedliśmy. Złożyłam pocałunek na wierzchu jego żylastej skóry, czule ściskając jego dłoń. Zauważyłam, jak kąciki jego ust uniosły się, gdy to zrobiłam, jego prosty, ciepły uśmiech spowodował, że moje serce zatrzepotało.

- Tu jest po prostu piękne... - Westchnęłam, pozwoliłam moim oczom znowu powędrować do tego widoku, chociaż widok miasta nigdy nie mógłby wygrać z pięknem, które siedziało tuż obok mnie, ramię w ramię. Byłam taką szczęściarą, mogąc budzić się koło niego, każdego ranka, mogąc całować jego dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał, mogąc być powodem, dla którego się uśmiechał. Kochałam go mocniej, niż kiedykolwiek kogoś innego.

- Jest tu tak spokojnie. Stąd wszystko wygląda na takie maleńkie. Tak, jakby wszystkie twoje zmartwienia odpływały gdzieś w tę przestrzeń. - Czułam, że patrzył na mnie, ale nie potrafiłam zmusić się do popatrzenia na niego i pozwolenia mu, by mnie pocałował. Chciałam skupić się na tym, co powiedział, pragnąc by wszystkie moje smutki odpłynęły tam, gdzie mówił.

- Zabiłam cię. - Wymsknęło mi się. Słowa wyszły z moich ust bez jakiejkolwiek kontroli. Justin zmarszczył brwi, masując moją dłoń, by mnie uspokoić. - W moim koszmarze. - Dodałam, w końcu pozwalając sobie popatrzeć na niego. Wyglądał na zdezorientowanego, jego oczy błagały mnie o więcej informacji. - Byłam pacjentką, która uciekła ze szpitala psychiatrycznego. Okazało się, że to ja zabiłam wszystkich: Lolę, Liama, Gregga... ciebie. To ja byłam SA.

Przez chwilę panowała cisza, podczas gdy Justin wydawał się bardzo głęboko nad czymś zastanawiać, jego opuszki palców ciągle rysowały kółka na wierzchu mojej dłoni. Skupiłam się na tym dotyku, zamiast na lęku, który zaczął budować się wewnątrz mnie. Czy to zmieni sposób, w jaki myślał o mnie? Czy naprawdę pomyśli, że jestem szalona? Nic nie mogłam na to poradzić, ale czułam się, jak szaleniec.

- Myślisz, ze oszalałam, prawda? - Odezwałam się, gdy cisza była już zbyt przytłaczająca, chowając głowę w dłoniach. Byłam taką idiotką, że mu o tym powiedziałam.

- Nie jesteś szalona. - Odpowiedział, trzymając mnie za ramiona. Uklęknął na przeciwko mnie, próbując zmusić mnie, bym na niego popatrzyła. Nie mogłam tego zrobić. Nie wiedziałam dlaczego w ogóle otworzyłam swoją buzię. - Sutton, nie jesteś szalona. - Był teraz tak blisko, ze czułam jego gorący oddech opadający na moją szyję, jego usta były milimetry od mojej skóry.

- Przeraziłam się, jak cholera. - Wymamrotałam, widok zdrady w jego oczach, gdy upadał na ziemię, ciągle odtwarzała się w mojej głowie. I pomimo tego, że nie było to prawdziwe, czułam, jakby było. - Zabiłam cię.

- Kochanie. - Wymamrotał, zmuszając mnie, bym na niego popatrzyła. - To był tylko zły sen. Ja ciągle tutaj jestem, żyję, a ty nie jesteś SA. - Położył moje dłonie na swojej nagiej klatce piersiowej. Uczucie bijącego serca pod moją dłonią, pozwoliła, że poczułam delikatną ulgę, a śmiech ulgi wydobył się z moich ust, zaczęłam powoli jechać moją dłonią w dół do paska jego jeansów, a potem z powrotem do jego szyi. - Widzisz? - Dodał, uważnie oblizując swoje usta.

Gdy się podniósł, otoczyłam go swoimi ramionami i nogami, tak, że stopy wbiłam w jego plecy. - One są tak prawdziwe. Chciałabym po prostu wiedzieć, kto za tym wszystkim stoi, żeby to wszystko zatrzymać albo przynajmniej, żeby przestać czuć się winną.

- Dowiemy się, kochanie, musimy po prostu być cierpliwi i dobrze rozgrywać nasze karty. Nie wywinie się z tego, obiecuję ci to. - Justin zaniósł mnie do ceglanej ściany przy drzwiach, chropowata powierzchnia spowodowała, że mocno zaczerpnęłam powietrza, gdy z powrotem się z nim zetknęłam. Justin skorzystał z tego i natychmiast splótł nasze języki w namiętnym pocałunku. Pocałowałam go, pragnąc smaku jego ust, jego dotyku. Rozłączyliśmy się po paru minutach, dźwięk naszych urywanych oddechów wypełnił powietrze. Justin całował mnie po obojczykach i w szyję, pomiędzy swoimi oddechami, moja głowa zaczęła opadać w tył, aż uderzyła w ścianę.

- O mój boże. Zabijesz mnie. - Wydyszałam, zaciskając nogi, abym mógł przenieść swoje twarde krocze tuż koło mnie.

- Ty już mnie zabiłaś. - Zaśmiał się, przyciskając się do mnie z jękiem.

Pragnęłam, aby pójść jeszcze dalej, aby mieć go tutaj, na tym dachu, ale oczywiście on musiał pozwolić swojej wrażliwości zabić ten moment.

- Pracuję dzisiaj praktycznie cały dzień i nie sądzę, żeby przebywanie dzisiaj ze mną było dla ciebie bezpieczne. - Odstawił mnie na podłogę, ale ciągle trzymał blisko siebie.

- Co robisz?

- Transportuję różne rzeczy, broń, narkotyki itp. To może stać się naprawdę bardzo niebezpieczne w bardzo krótkim czasie, jeśli coś pójdzie źle. - Mówił, jakby to była jedyna niezabezpieczenie praca, na którą się załapał, chociaż w rzeczywistości, jego cała kariera zagrażała jego życiu i była niebezpieczna. - Zawsze możesz iść ze mną, ale myślę, że bezpieczniej będzie, jeśli zostaniesz w mieście.

- Masz rację. Ale nie chcę być sama, nie po tym wszystkim, co się stało.

- Jaxon pracuje dzisiaj w restauracji, mogę do niego zadzwonić i zapytać, czy mógłby mieć tam na ciebie oko? Poszłabyś tam tylko posiedzieć, zjeść coś i może trochę pomóc?

- Okej... - Urwałam; mój brzuch już zaczynał mnie boleć na samą myśl o tym, że Justin będzie gdzieś daleko. Czułam się bezpiecznie tylko wtedy, gdy był obok mnie.

- Wrócę, jak najszybciej będę mógł, obiecuję. Potem będziemy kontynuować od miejsca, w którym skończyliśmy... - Nagle jego oczy bardziej pociemniały i wypełniły się czystym pożądaniem. Nie mogłam nic poradzić, ale poczułam podniecenie, gdy jego dłoń ześlizgnęła się wzdłuż mojego kręgosłupa i złapała moją pupę.

Tak właśnie myślałam, że będzie układał się nasz wieczór i to byłby znacznie lepszy wieczór, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Niemniej jednak, moje życie nie było takie proste. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, jak bardzo się jeszcze skomplikuje.
__________________________________________
Dobry wieczór :)
Musicie mi wybaczyć takie przestoje w rozdziałach :( Ale niestety autorka nie pisze nic nowego i nie chcę jej tak szybko dogonić ;)
Ahhh cóż za sen, Sutton!!!

#muchlove N.

8 komentarzy:

  1. Tori jrst Sa bo gina ptawie wszyscy od niej xd Przyjaciolka chlopak (psychiczny) brat :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to i czekam na więcej ❤❤❤ ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. nie moge sie doczekać kiedy wyjdzie na jaw kto jest sa

    OdpowiedzUsuń
  4. Te zakończenie pozostawia duzo d myślenia hm hm hm coś czuje że niedługo będzie się działo XD
    @himyliam

    OdpowiedzUsuń
  5. ❤️❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń