Rozdział 36.

Zarówno Jaxon, jak i ja usiedliśmy przy niskim murku, pod którym rozprzestrzeniał się zachwycający widok na całe miasto. Nie wiedziałam dokładnie, która była godzina, ale byłam pewna, że było już po 19, gdyż wszystkie sklepy powoli zaczynały się zamykać, a przeróżne restauracje zaczynały funkcjonować i wpuszczać ludzi, którzy na dzisiejszy wieczór zrobili rezerwacje. Pomimo tego, że byłam zajęta i przytłoczona tym wszystkim, co się działo, bycie na zewnątrz wieczorem było o wiele spokojniejsze i w jakiś sposób przepiękne. Może przez to, że ulice i drogi nie były zanieczyszczane przez pieszych i zapalczywych kierowców, którzy cały czas się denerwowali, a może to przez te urzekające światła, albo może składały się na to obie te rzeczy.

- Sutton, przykro mi, ale nie mogę ci pozwolić tego zrobić.

Cóż, no to tyle, jeśli chodzi o chwilę spokoju.

Popatrzyłam na Jaxona, zdumiona, że pozwolił nam być tutaj, oglądać dzwonnicę na horyzoncie, a potem nagle zmienił swoje zdanie. Nie miał do tego prawa. Dawać komuś fałszywą nadzieję, a potem ją zabierać, to było coś, z czym musiałam walczyć przez całe swoje życie. Może już dawno powinnam była przestać się tym przejmować, jednak ciągle czułam, że moje serce opada nisko ku żołądkowi, tak samo jak za pierwszym razem.

- Zrobię to, Jaxon. Cholera, nie chcę tego robić, ale jeśli to jest jedyny sposób, by skontaktować się z Justinem, jestem gotowa podjąć ryzyko. - Odezwałam się ze sporą determinacją, pokazując Jaxonowi, że może nie popierać czegokolwiek chce, ale ja ciągle miałam plan to zrobić. - Chyba, że masz jakiś lepszy pomysł?

Jaxon lekko pokręcił swoją głową, wykręcając sobie ręce. Zauważyłam, że zawsze się tak zachowywał, gdy czuł niepokój albo niepewność, co do jakieś sytuacji. Gdybym wiedziała, że tak bardzo przejmie się moim planem, nigdy bym mu go nie ujawniła. Coś innego, gdyby Jaxon był na mnie wściekły już po dowiedzeniu się, co zrobiłam, a inaczej, gdy musi być świadkiem, czegoś, co bardzo go denerwuje.

- Tak właśnie myślałam. - Zeskoczyłam z murku, wycierając rękoma swoje jeansy. - Lepiej już pójdę. Im szybciej tam dotrę, tym szybciej porozmawiam z Justinem. - Zaczęłam iść na przód, stres trzepotał w moim żołądku.

- Sutton, poczekaj! - Zawołał za mną szaleńczo Jaxon. Prawie czułam tupot jego stóp za mną.

Odwróciłam się sfrustrowana, marząc, by po prostu pozwolił mi tam pójść. Marnowałam swój cenny czas, czas, którego już nigdy nie odzyskam.

- Co, Jaxon?

- Jest inne wyjście.

- Co masz na myśli? Myślałam, że już zdecydowaliśmy, że skontaktowanie się z nim jest prawie niemożliwe?

Ciepło uderzyło w moje policzki i w całe ciało. Dlaczego Jaxon próbował mnie spowolnić? Przecież, jako jedyny ze wszystkich powinien zrozumieć, jak ważne było dla mnie skontaktowanie się z Justinem? Obydwoje bardzo się o niego martwiliśmy.

- Skłamałem, okej. Skłamałem. - Jaxon przygryzł swoją wargę,  wyrzucając ręce w powietrze, jakby przyznawał się do jakiegoś przestępstwa.

Popatrzyłam na niego, pełna sceptycyzmu. Zastanawiałam się, co miał na myśli, mówiąc, że skłamał. Skłamał o czym? Dlaczego tak długo zajęło mu wypowiedzenie tych słów? Czas, prawie słyszałam, jak mijają sekundy, odliczane na zegarze.

- Wiem, gdzie jest Justin.

Minęło parę sekund, zanim zrozumiałam, co własnie powiedział. Bawił się ze mną? Jeśli kłamał, nie zawahałabym się i zepchnęłabym go z tej przeklętej dzwonnicy.

- Ty... co? - Bez oddechu spytałam, chcąc upewnić się, o czym mówi, niepewna, czy dobrze go zrozumiałam. Jednak, po wyrazie jego twarzy, domyśliłam się, że nie mam żadnych problemów ze słuchem.

- Wiedziałaś, gdzie był przez cały ten czas, ale mi nie powiedziałeś? - Odezwałam się poprzez zaciśnięte zęby, wewnętrzne poczucie zdrady przerodziło się w coś większego - wściekłość. Jego sprzeczne i niespokojne zachowanie, nie było martwieniem się o mnie czy tym, przez co przechodziłam, by jego brat odezwał się do mnie. Zamiast tego, martwił się o stracenie zaufania swojego brata. Patrzył, jak cierpiałam przez cały tydzień, wiedząc dokładnie, gdzie jest osoba, której najbardziej potrzebowałam. - Kiedy miałeś mi zamiar powiedzieć, co? Jak bym była już o krok od rzucenia się z tej pierdolonej dzwonnicy?

Jaxon próbował mi wytłumaczyć. - Sutton, musisz zrozumieć. To jest mój brat. Powinniśmy oboje mieć do siebie zaufanie. Przeżyłem praktycznie połowę życia bez niego i nie sądzę, że przeżyłbym, gdybym znowu go stracił. Wyobrażasz sobie, jak zareaguje, jeśli go zdradzę?

- Jakoś tak, jak zareagował na znalezienie jego matki?

- Dokładnie. - Wydyszał, przeczesując włosy palcami. - Boże, to wszystko jest takie spierdolone.

- Przepraszam Jaxon, nie powinnam się na ciebie złościć. - Przyciągnęłam go do uścisku, otaczając swoimi dłońmi jego szyję. - Jestem zła na niego, to wszystko przez niego.

- Wiem. Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę go stracić. - Jaxon westchnął głośno, opierając policzek na czubku mojej głowy.

- Źle z mojej strony, że od ciebie tego oczekiwałam. Nic z tego, co się dzieje, nie jest twoją winą, okej? - Odsunęłam się, by popatrzeć w jego orzechowe oczy. Wpatrując się w nie, obraz twarzy Jaxona zamazywał się, a ja czułam się, jakby to Justin stał na przeciw mnie. Znajome ukłucie utarty znowu się pojawiło, uczucie, które znałam aż za dobrze.

- Ani twoją. Jeśli tylko byłby jakiś inny sposób...

- Ja mam informację, którą możesz uznać za pożyteczną. - Przerwał grzeczny głos.

Kian.

- A ty kim jesteś? - Jaxon skrzywił się, jego ton pokazywał, że był obrażony tym, że Kian nas podsłuchiwał.

- W porządku, Jaxon. - Zapewniłam go i szybko odwróciłam się do Kiana. - To jest Kian, pracuje z Justinem. - To nie była do końca prawda, ale nie miałam siły, by wdawać się w szczegóły całego biznesu narkotykowego.

- Ah, ty zapewne jesteś Jaxon Bieber, prawda? To przyjemność, w końcu cię poznać. - Kian skłonił się lekko, delikatnie mnie przesuwając. - Wygląda na to, że panienka Rosegarden znowu jest w tarapatach. Czyż ostatnio nic się nie nauczyłaś?

- O czym on mówi, Sutton?

Ścisnęłam ramię Jaxona. - O niczym, czym trzeba było się martwić. - Wymamrotałam, starając się zminimalizować jego obawy. Nie wiedział, że SA próbował rozsadzić moją czaszkę kulką, a teraz naprawdę nie było na to czasu. - Kian, co miałeś na myśli mówiąc o przydatnej informacji?

- Cóż, tak się zdarzyło, że ja również wiem, gdzie jest Justin.

- I powiesz mi? - Zapytałam, niepewna, czy to nie jest kolejna gierka. Kian lubił gry i nigdy nie mogłam do końca rozszyfrować, jakie były zasady, szczególnie, że zmieniały się bardzo szybko. - Pomożesz mi?

- Port przy Bransford. Mogę cię tam zabrać teraz, jeśli chcesz. - Kian wyciągnął swoją dłoń, cierpliwie czekając, bym ją wzięła.

- Czy to właśnie tam jest, Jaxon? - Popatrzyłam na niezdecydowanego Jaxona. Gryzł swoją wargę, walcząc sam ze sobą. - Wystarczy, że pokiwasz głową, żebym wiedziała na pewno, że to jest tam, gdzie ci powiedział.
s
Po chwili zawahania, Jaxon w końcu skinął, wstrzymując oddech, gdy to zrobił. Przyciągnęłam go do kolejnego uścisku, szepcząc mu do ucha podziękowania.

- Proszę cię, bądź ostrożna, Sutton. Justin jest niebezpieczny, gdy jest w takim stanie.

- Obiecuję ci, Jaxon. - Złożyłam pocałunek na jego policzku, odwracając się, by ująć dłoń Kiana.

- Tędy, panienko Rosegarden.

***

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Zawsze jeszcze możemy zawrócić.

Nie miałam najmniejszego pojęcia, dlaczego Kian pytał mnie, czy chciałam to zrobić. Nieważne, czy chciałam czy nie porozmawiać z Justinem (chociaż chciałam), to było coś, co musiałam zrobić. To nie było coś przyjemnego, chyba że Justin ucieszy się, że mnie zobaczy i przeprosi, za swoje zachowanie. Zachowanie, które widziałam ostatnio nie było czymś, czego bym wcześniej doświadczyła. Przyznaję, już wcześniej mnie ranił, ale nigdy aż tak, jak ostatnio. Żadna osoba o zdrowych zmysłach nie byłaby z nim dalej, ale ja czułam, jakbym nie miała innego wyboru. Moja głowa krzyczała, abym uciekała, ale moje serce pompowało równie szybko, bym walczyła.

Moje serce zatriumfowało, gdy odpięłam pas i wytoczyłam z nowiutkiego samochodu Kiana. Zaprojektowane było tak, że było o wiele za blisko ziemi, dla kogoś tak niezdarnego, jak ja. Byłam zaskoczona, gdy Kian wyszedł za mną z samochodu, okrążając go i stając na przeciwko mnie.

- Dziękuję za podwiezienie. Jestem pewna, że mam ze sobą jakieś pieniądze. - Zaczęłam grzebać go kieszeniach mojej kurtki, jednakże jego ręka w rękawiczce spoczęła na moim ramieniu, by mnie powstrzymać.

- Nie potrzebuję do ciebie żadnych pieniędzy. - Powiedział swoim tonem dżentelmena, zbijając mnie tym z tropu. Normalnie był bardzo chłodny i szorstki.

- Tak czy siak, dziękuję za podwózkę. Lepiej będę się zbierała... - Zaczęłam odchodzić, jego empatia była czymś, czego nigdy nie doświadczyłam. Kian był dżentelmenem, mówił elokwentnie, wypowiadał wszystko swoje R i mogłam tylko założyć, że znał wszystkie maniery przy stole, zasiadając do obiadu. Pomimo jego licznych miłych i rycerskich cech, które posiadał, zawsze brakowało mu serdeczności. Kian mógł by bardzo zły i okrutny - czasem aż nieludzi. Dlatego jego nagłe okazanie serdeczności sprawiło, że czułam się niewygodnie.

- Poczekaj, panienko Rosegarden.

Niechętnie odwróciłam się do niego, moje serce szumiało w mojej piersi. Czego on ode mnie chciał?

- Wybacz mi, że zatrzymam cię jeszcze chwilę. Po prostu pomyślałem, że powinien ci powiedzieć, zanim się z nim zobaczysz. - Czekał na moje pozwolenie, aby kontynuował. - Pan Bieber naprawdę bardzo jaśnie wyraził się na temat tego, że nie chce nikogo widzieć. Więc, nie spodziewaj się żadnych dobrych manier, gdy wejdziesz przez te drzwi. On już nie jest mężczyzną, w którym się zakochałaś.

- Dziękuję ci za to, ale ja po prostu muszę się z nim zobaczyć, nawet jeśli to będzie ostatni raz. Muszę wiedzieć, dlaczego to zrobił i że jest pewny, że to jest właśnie to, czego chce.

- Rozumiem. Chcesz, abym na ciebie zaczekał?

- Nie, dam sobie radę. - Skrzyżowałam ramiona na piersi, niepewna, czy to prawda.

- Jak sobie życzysz. Wpisałem swój numer telefonu do twojego, więc zadzwoń, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała.

Zmarszczyłam brwi, gdy wrócił do swojego auta. Jak udało mu się dostać się do mojego telefonu? Nie podawałam mu swojego kodu, ani nawet nie dawałam mu telefonu do ręki. Było za późno, bym zaczęła rozmyślać nad jakimikolwiek podejrzeniami, gdyż jego auto już przejechało koło mnie. Po drugie na razie i tak miałam więcej zmartwień.

Podążałam za instrukcjami, które dał mi Kian w ciągu drogi tutaj, idąc wzdłuż portu, dopóki nie doszłam do budynku 17. Najwidoczniej to było miejsce, w którym ukrywał się Justin, kolejne z jego miejsc, o których nie miałam pojęcia. Zaczynałam w ogóle zastanawiać się, czy kiedykolwiek znałam Justina. Przesunęłam kartę, którą dał mi Kian, czerwone światło zamieniło się w zielone, przy dźwięku brzęczenia, które pozwoliło mi otworzyć frontowe drzwi.

Biorąc głęboko oddech, popchnęłam drzwi i weszłam do środka.

Weszłam do średniej wielkości pokoju, który był ledwo oświetlony przez pojedynczą lampkę w odległym prawym rogu pokoju. To zwróciło moją uwagę na ogromne okno zabite deskami, przez które zdecydowanie powinno wpadać bardzo dużo światła podczas dnia. Zastanawiałam się, dlaczego blokowały całe naturalne światło. Czy to było tak zaprojektowane, by utrzymywać pokój z dala od świata czy w tym pokoju było coś, co trzeba było ukrywać przed ludźmi? Wzdrygnęłam się na tę myśl, idąc wgłąb tego dziwnego pokoju.

Na drugim końcu pokoju stało ogromne, mahoniowe biurko z trzema ogromnymi monitorami i komputerem. Gdy coraz bardziej się zbliżałam, zauważyłam ogromne kłódki na każdej szafce wbudowanej w twarde biurko. Cokolwiek było w nich schowane musiało być bardzo ważne, skoro potrzebowało aż takiej ochrony. Poruszyłam myszką na biurku, wszystkie trzy ogromne monitory oświeciły pokój. Środkowy ekran ukazał pole do wpisania kodu, sygnalizując, że miałam tylko trzy próby, zanim cały system ulegnie autodestrukcji.

Odsunęłam się od monitorów, przestraszona tym, co mogło się zdarzyć, jeśli udałoby mi się odblokować ekrany. Z tego, co wiedziałam była tutaj kamerka, która już się aktywowała i ktoś obserwował mnie z daleka albo był tutaj jakiś bardzo wyrafinowany system, który miał program rozpoznawania twarzy. Czy Justin posiadał ten system, czy ktoś kto z nim pracował? A może to SA ma taki system. Czy Kian mnie wrobił? Czy pracował z SA? Czy to była obietnica śmierci, w którą sama dałam się wciągnąć?

Nie. Uspokoiłam swoje paranoiczne myśli. Nie ufałam w pełni Kianowi i jego zachowaniu, ale Jaxon potwierdził, że to tutaj Justin się ukrywał. Oczywiście zawsze istniała taka możliwość, że Jaxon współpracował z SA/ktoś mu groził/albo sam był SA, ale przekonałam sama siebie, że byłam po prostu nierozsądna. To ta okropna atmosfera tego miejsca, dostarczała mi tych irracjonalnych teorii.

Drzwi na końcu pokoju, których wcześniej nie zauważyłam, otworzyły się z głośnym jękiem, przyciągając do nich całą moją uwagę. Ku mojej uldze, jak i przerażeniu, to Justin wysunął się zza tych drzwi, w uszach miał słuchawki. Odsunęłam się w kąt pokoju, gdzie nie sięgało światło, skrywając się w cieniu. Ugryzłam wnętrze swojego policzka, wystraszona, że mnie zobaczy i od razu mnie wyrzuci. Potrzebowałam trochę czasu, by po prostu go poobserwować, by zobaczyć jego twarz, twarz, która raz powiedziała mi, że mnie kocha. To właśnie było przygotowanie, które pozwoli mi trzymać się w garści, by zachęcić siebie wystarczająco, by być gotowym na to, jak mnie odepchnie fizycznie, jak i psychicznie ciosem, który powali mnie z nóg.

Podziwiałam go z rogu pokoju, udając, że wszystko jest pomiędzy nami w porządku. Usiadł na krześle, przeglądając coś na swoim telefonie, gdy tupał stopą w rytm muzyki, która dudniła mu w uszach. Światło z jego telefonu, rozświetlało jego twarz, białe światło ukazywało moją ulubioną twarz. Jego wysuniętą, mocno zarysowaną linię szczęki, słodki nosek, jego różowe, pełne usta, których dotyk pragnęłam znowu poczuć. Przycisnęłam palce do swoich warg, przypominając sobie, jak to było, być przez niego całowaną. Nie mógł mnie znienawidzić, prawda? Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy przez te dwa lata. Każde dotknięcie, wymieniony pocałunek był definicją naszej miłości. Słowa były niepotrzebne, gdy do tego przychodziło. Mocno wierzyłam, że prawdziwa miłość i pasja mogły być tylko prawdziwie wyrażone i doświadczone poprzez czyny.

Język Justina wysunął się, by zwilżyć swoją dolną wargę. To było jego nieświadomym nawykiem, gdy się koncentrował albo mocno nad czymś myślał. Zabiłabym, by wiedzieć co się dzieje w jego prześlicznym mózgu. Co o mnie myślał?

Wyciągnął swoje słuchawki i wyłączył muzykę, rzucając je na stolik. Podnosząc się z krzesła, zaczął chodzić po pokoju, trąc swoją twarz dłońmi. Chciałam podbiec do niego i przytulić go, by pomóc mu poradzić sobie z czymkolwiek, co trapiło jego myśli. Powiedziałby, że to jedna z wielu rzeczy, które we mnie kochał. Kochał, jak pomagałam mu widzieć pozytywy w większości rzeczy i jak umiałam pomóc mu wyzbyć się stresu. On oddziaływał na mnie podobnie, zawsze czułam się bezpiecznie i dobrze w jego ramionach. Ten zeszły tydzień czułam się, jak dziecko, które zgubiło swojego ulubionego misia. Miś był w stanie uspokoić mnie, gdy się stresowałam i pomógł mi czuć się bezpiecznie. Justin był takim moim ulubionym misiem, tylko że on odszedł i ja potrzebowałam go z powrotem, żebym znowu mogła być emocjonalnie stabilna.

- Justin. - Wyszeptałam, tylko że wyszło to o wiele głośniej, niż myślałam.

Podniósł swoją głowę z spod swoich rąk. Popatrzył oniemiały w róg pokoju, dokładnie, gdzie stałam. Patrzył dokładnie na mnie; jednak ja wiedziałam, że mnie nie widzi, bo nie byłam widzialna w mroku cienia. Przechylił swoją głowę na bok, chwytając broń, która była położona na stoliku. Podszedł bliżej mnie, broń była wyciągnięta w moim kierunku. Musiałam się ruszyć albo coś zrobić, co nie spowoduje, że przez przypadek pociągnie za spust.

- Justin, poczekaj, To ja. - Powiedziałam drżącym głosem, podnosząc ręce i robiąc krok na przód, tak aby mnie widział.

Jego  oczy spotkały moje i tylko na chwilkę, wyglądał jakby ucieszył się na mój widok. Opuścił broń przy swoim boku, pozostając w ciszy. Potem, jakby po przełączeniu włącznika, jego oczy pociemniały.

- Co ty tutaj robisz? Jak się tutaj dostałaś? - Podszedł do mnie, jego niebezpieczna postawa spowodowała, że cofnęłam się o krok. Moje plecy uderzyły w ścianę, w rogu pokoju... nie miałam dokąd pójść. Podszedł do mnie i patrzył, domagając się odpowiedzi.

- Kian powiedział mi, gdzie jesteś i dał mi kartę. - Wydyszałam, przełykając kulkę nerwów, która uformowała się w moim gardle. Był tak blisko, że mogłam poczuć jego gorący oddech na mojej twarzy.

- Oddaj mi kartę. - Gorzko odpowiedział Justin. Nie mogłam się ruszyć, by sięgnąć do kieszeni po kartę, bo stałam jak sparaliżowana. Po prostu patrzyłam się na niego w zdziwieniu, jak osoba, którą kochałam kompletnie przemieniła się na moich oczach. Tak, już wcześniej widziałam go w podobnym stanie, gdy był zły albo gdy zabijał członków gangu, ale nie aż takiego. Patrzył na mnie, jakbym była obcą osobą, tak jakbyśmy nie mieli razem historii, tak jakby mnie nienawidził. - Jesteś głucha, suko? Powiedziałem, dawaj tę pierdoloną kartę.

Gdy po raz drugi nie odpowiedziałam, zrobił coś, czego obiecał, że nie zrobi już nigdy w życiu. Chwycił moją kurtkę i przycisnął mnie do siebie, wpijając swoje palce w moje ciało.

- Justin, nie rób tego. Proszę. - Chciałam chociaż przez chwilę dotknąć jego policzka, zmuszając go, by popatrzył na mnie, by zrozumiał, że to co robił było złe. Przez chwilę widziałam, jak coś błysnęło w jego oczach, jakby błysk smutku czy żalu. - Justin, proszę. - Powtórzyłam, błagając mojego Justina, który ciągle był gdzieś tam w środku, po prostu musiał zostać wyciągnięty z tej postaci. Niestety, moje prośby nie odniosły sukcesu. Agresywnie odtrącił moją dłoń od swojej twarzy i uderzył mnie w szczękę, powalając mnie na ziemię.

Byłam niezdolna, by odczuwać jakikolwiek ból, szok ciosu uchronił moje zmysły od czucia. Justin pociągnął za moje włosy, podnosząc moją głowę, tak że nie miałam innego wyjścia, tylko spojrzeć mu w twarz. Uklęknął koło mnie, jedna ręka podtrzymywała mnie, podczas gdy druga wędrowała po kieszeni mojej kurtki. Grzebał tam, dopóki nie znalazł karty i od razu ją wyciągnął. Bez ostrzeżenia, dwa razy rozdarł ją na części swoimi gołymi rękoma, a potem rzucił we mnie jej pozostałościami. Potem przeszedł wzdłuż pokoju, jego głowa znowu schowała się w jego rękach, gdy mruczał coś do siebie.

- Justin? - Wymamrotałam, podnosząc się przy ścianie. Nie byłam jeszcze gotowa, by się poddać. Musiałam wiedzieć, dlaczego to robił. - Nie boję się ciebie.

- A powinnaś. Nie powinno cie tutaj być. - Wyrzucił, ponownie na mnie patrząc.

- I dlatego mamy problem, prawda? Ponieważ nie boję się i jestem tutaj. - Uspokoiłam swój głos, przynajmniej tak mi się wydawało, wiedząc, że jakiekolwiek zawahanie pokazujące mu moją słabość, spowoduje, że wybuchnie.

- Ostrzegam się kurwa. Wyjdź stąd albo sam cię stąd wyrzucę.

Zignorowałam jego groźby. - Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz, za to, że uratowałam twoją mamę, Justin? Raz powiedziałeś mi, że nie mógłbyś żyć beze mnie, że byłam całym twoim światem, a nawet więcej. Co się z tym stało? Co się stało z nami?

- Kłamałem, Sutton. Nie powinnaś tak szybko wierzyć w to, co wychodzi z buzi innych ludzi. Jeśli wierzyłbym w to całe gówno, które wyszło kiedykolwiek z jej ust, wtedy żyłbym w świecie pełnej i ciągłej obłudy, otoczony siecią niezliczonych rozczarowań. To przez nią jestem taki pojebany.

- Nie znam twojej matki, ale masz rację. Świat jest miejscem pełnym rozczarowań i jeśli wszyscy będziemy wierzyć, że wszystko, co powiedzą ludzie, wtedy żylibyśmy w kompletnym kłamstwie. Właśnie dlatego nie wierzę w twoje 'gówniane słowa', które teraz wyrzucasz ze swoich ust.

Jego śmiech potoczył się po całym pokoju, prześladując mnie. - Czy masz pojęcie, jak żałośnie teraz wyglądasz? Może i brzmisz na pewną siebie, ale twoje malutkie, trzęsące się ciało wszystko ujawnia. Robisz z siebie idiotkę, Sutton.

- Może i tak. Może i jestem głupia, kochając ciebie. Żadna dziewczyna nie powinna nigdy przechodzić przez takie gówno, przez które ja przeszłam z tobą, ale ciągle to robię. I mam plan robić to dalej.

- Boże, gadasz jakbym to ja był tym gównem. Dziwne prawda? Ten gówniany stalker odczepił się ode mnie, odkąd odszedłem w tamtym tygodniu. Jedynym powodem, przez które dostawałem te wiadomości było to, że byłem powiązany z tobą. Myślałem, że będziesz łatwą zdobyczą, ale już się zmęczyłem tą grą. Myślałem, że trochę się wysilę i poeksperymentuje trochę z tym całym "kocham cię". - Znowu zaczął iść w moim kierunku. - Matko, gdybym wiedział, że ty naprawdę na to polecisz. Muszę przyznać, byłem zakochany w czymś i to właśnie dlatego zostałem z tobą tak długo. Rzecz, którą najbardziej kochałem w byciu z tobą, było zabawianie się z twoim popapranym, pięknym umysłem.

- Kłamiesz. - Pokręciłam głową, nie chcąc uwierzyć w to wszystko, co mówił. Prychnął na moją odpowiedź i wywrócił oczami. Próbowałam zignorować ten okropny ból, który spowodował tymi słowami.

- Myślę, że w końcu do ciebie dotrze, że jedyną osobą, która kłamie, jesteś ty. Okłamujesz samą siebie. Naprawdę myślałaś, że ktoś taki jak ja, jest w stanie kochać? Jestem potworem, Sutton. Osoba, w której podobno się zakochałaś była tylko fasadą, osobowością, którą chciałem wypróbować. To jestem prawdziwy ja. Nie jestem zdolny do miłości czy empatii.

- Udowodnij to. - Podniosłam się z podłogi i podeszłam do niego, by spotkać go na środku pokoju. - Pocałuj mnie.

Justin wyglądał na trochę wstrząśniętego. - Co masz na myśli mówiąc, pocałuj mnie? - Powiedział to, jakby grzechem było wypowiedzenie tak brudnych słów.

- Czyny mówią głośniej niż słowa, Justin. Jestem ogromną zwolenniczką tego powiedzenia. Albo zabij mnie. Czymkolwiek sobie wymarzyłeś, naprawdę. Wszystko jest lepsze od tego uczucia pustki, z którym mnie zostawiłeś.

- Naprawdę totalnie się w tym zatraciłaś, prawda? - Jęknął, jednakże wyglądał, jakby naprawdę zastanawiał się, co robić.

- Chcę coś poczuć, cokolwiek. Chcę żebyś ty i tylko ty sprawił, żebym cokolwiek poczuła. Ten miniony tydzień bez żadnego kontaktu z tobą sprawił, że stałam się otępiała. Potrzebuję, żebyś jeszcze raz mnie uderzył, dzisiaj pierwszy raz od zeszłego tygodnia poczułam, że żyję.

- Idź po jakąś pomoc, dziwaku. - Starał się odwrócić, ale chwyciłam go. Byłam zdesperowana i było to ewidentne w moim tonie.

Przycisnęłam swoje wargi do jego policzka, łaknąc bliskości. Przesunęłam swoje usta do jego ucha.

- Masz rację. Jestem żałosna, słaba i beznadziejna. Otrzymam pomoc, by się z ciebie wyleczyć, obiecuję. Ale również obiecuję ci coś innego. W momencie, w którym wyjdę za te drzwi, skończymy to wszystko. Patrząc na to, co mówiłeś, to i tak nie będzie miało dla ciebie znaczenia, ale Justin, jeśli to jest coś, czego naprawdę chcesz, zaakceptuje to. Kiedy stąd wyjdę, wyjdę na zawsze. - W końcu udało mi się go zaszokować, nie wiedział co ma robić. Ciągle pozwolił mi trzymać się jego ramienia. Sądziłam, że to dobry znak. Tak było dopóki nie skończył myśleć i nie otworzy swoich ust.

- Cieszę się, że w końcu poszłaś po rozum do głowy.

Odwróciłam się od niego, pozwalając paru łzom, które powstrzymywałam już od dłuższego czasu, spłynąć po moich policzkach. Szybko je otarłam, głęboko oddychając, by odzyskać równowagę.

- Chciałabym, żebyś jeszcze wiedział jedną rzecz. Ja też siebie nienawidzę. Nienawidzę siebie za to, że byłam w tobie tak szaleńczo zakochana, że nawet nie potrafiłam ochronić samej siebie. Brzydzę się faktem, że gdy dzisiaj stąd wyjdę, to będzie twój koniec, a nie mój. Nie sądzę, bym kiedykolwiek przestała cię kochać, bo jest to po prostu niemożliwe. Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić. - Łzy znowu zaczęły płynąć, ale tym razem pozwoliłam im na to, szloch wstrząsnął moim ciałem. Jednakże, zanim wyszłam przez drzwi, udało mi się wyrzucić z siebie te dwa słowa, które będę rozbrzmiewały w mojej głowie do końca życia.

- Żegnaj, Justin.

Pragnęłam by zrobił cokolwiek by mnie zatrzymać. Nie zrobił.

__________________________________________________
Dzień dobry, dzień dobry ;)
Czyżby Kian wyrastał na kolejnego podejrzanego? ;o
Rzeczywiście troszkę mnie tutaj nie było, ale są wakacje - mam nadzieję, że zrozumiecie ;) Od nowego roku szkolnego zapewniam, że będę miała więcej czasu na OFB :)
Okazało się, że autorka pisze teraz tylko na wattpadzie, więc mamy troszkę rozdziałów do nadgonienia *na całe szczęście*
Długi rozdział, mam nadzieję, że się podoba! Jak zawsze zachęcam do skomentowania i zmotywowania mnie do dalszej pracy!
Obiecuję Wam, że to dopiero początek tego wszystkiego ;o

#muchlove N.

9 komentarzy:

  1. Halo Bieber co ty ćpasz?
    Potrzebuję więcej rozdziałów!
    To musi się skończyć dobrze

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie myślałaś, żeby też zacząć pisać na wattpadzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama nie wiem, wattpad to kolejny portal, a chciałbym to jednak trzymać w 1 miejscu :) pomysle i moze przeniosę sie na wattpad i bede w 2 miejscach :) bo wiem, ze Wam na wattpadzie czyta sie o wiele łatwiej :)

      Usuń
  3. Cieszę się, że autorka jednak dalej pisze i że to jeszcze nie koniec :) Super rozdział, ale co się tutaj wydarzało? ;o Dlaczego Justin zachowuje się jak zupełnie inna osoba? Tak jakby się zmienił o 360 stopni, to straszne. Mam nadzieje, że pójdzie po rozum do głowy i że nie jest jeszcze za późno na to żeby Sutton mu wybaczyła. Czekam niecierpliwie na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurwa chce mi się teraz tak płakać. Nie rozumiem co on robi.
    I dziękuję ze się tak poświęcasz tłumacząc to ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeżeli on myśli, że odpychając Sutton zapewni jej bezpieczeństwo to jest idiotą

    OdpowiedzUsuń